niedziela, 23 czerwca 2013

Stołkiem króla Stanisława w uroki Atlantic City

Czy wyprawa do Berlina może być ciekawsza niż wyprawa do, dajmy na to, Atlantic City w stanie New Jersey? Standardowa odpowiedź: nie. Dlaczego? Naiwne pytanie – oczywiście dlatego, że Atlantic City w stanie New Jersey, jak sama nazwa wskazuje, jest po prostu dalej. Tak samo Dubrovnik w Chorwacji nie będzie bardziej atrakcyjny niż Cejlon, a francuskie Lazurowe Wybrzeże przegra z plażami pogrążonej w ślimaczącej się i niemrawej rebelii Casamanki. Powszechnie przyjęło się, że im dalej, tym lepiej, ciekawiej, bardziej egzotycznie.
Skąd to się wzięło? Może stąd, że z definicji im dalej, tym mniej naszych znajomych tam było. Chociaż mam pewne wątpliwości, czy wśród moich znajomych Ci, którzy odwiedzili białoruski Brześć wygrają z tymi, którzy szusowali po alpejskich stokach albo podziwiali piramidy. Pewnie nie. Ale generalnie przyjęło się, że im dalej – tym lepiej. Tym więksi z nas podróżnicy, znawcy, autorytety.
Do obelg zalicza się powiedzenie „Ty chyba na wakacjach w Radomiu byłeś”, gdzie zamiast poczciwego grodu Radom można wrzucić swobodnie inne miasto, jak Słupsk, Kielce, Rzeszów, nie mówiąc już o przepięknych Pcimiu i Wąchocku itd. Oczywiście owa kąśliwa obelga to jednocześnie zarzut amatorszczyzny, prowincjonalizmu i zacofania, w ogóle braku jakiegokolwiek obycia w świecie poza granicą swojego powiatu.
Ja przyznam się szczerze, że w Radomiu byłem jedynie przejazdem. Ale chętnie odwiedzę to miasto, sprawdzę, co mają ciekawego. Pozwiedzam trochę. Może uda się znaleźć dobrą restaurację, cukiernię lokalnego cukiernika czy inne osobliwości. W tym samym czasie mój znajomy, ten z większym autorytetem, odwiedzi Atlantic City w New Jersey. I co z tego, że nic tam nie ma? (bo nie ma) Grunt, że daleko, że Ameryka. Byłem w Atlantic City. Nie znalazłem żadnej cukierni, żadnej osobliwej restauracji, nie znalazłem niczego poza parą nastolatków kopulujących na ławce i przereklamowanym nadmorskim deptakiem, przy którym ulokowano kasyna. A zza kasyn wyzierały zrujnowane, rozpadające się domki w stylu wiktoriańskim. Ot, amerykańskie Atlantic City. I szczerze podejrzewam, że w Radomiu spędziłbym mój czas znacznie przyjemniej. Ale akurat byłem na dworcu autobusowym w Waszyngtonie i nazwa Atlantic City widniejąca na rozkładzie jazdy zachęciła mnie na tyle, by w ciemno kupić bilet, wsiąść w autobus i odbyć tę cztero- czy pięciogodzinną drogę. Czasem lubię jechać w nieznane. I często warto, czasami nie.
Usiłuję dotrzeć do konkluzji, która pozwoli nam zrozumieć i przyjąć do wiadomości, że dalej niekoniecznie znaczy lepiej. Zwłaszcza, że żyję w kraju, w którym ze wszystkich stron atakuje mnie historia, tradycja, warte oka krajobrazy, dobra kuchnia. Dlatego nie mam nic przeciwko temu, by wziąć aparat i wybrać się do miejsc położonych może kilkanaście kilometrów ode mnie. To też jest podróż, też wyprawa. I tak samo warto. Nasze małe ojczyzny pozostają niedocenione. Swego nie znamy, cudze chwalimy choćby w ciemno. Zwróćmy uwagę również na to, co bliżej. Nie nabijajmy się z tych, którzy spędzają weekend w Radomiu (bo całe wakacje to może już przesada). Ci w Radomiu okazali się znacznie mądrzejsi od tego, który wsiadł w autobus jadący do New Jersey.

Jest już niemal tradycją, że wakacje spędzam z żoną i córką na Pojezierzu Leszczyńskim. Nie tylko dlatego, że tereny te warte są odwiedzin, a nawet całych wakacji. Ale też dlatego, że to moje rodzinne strony. Moi bliscy mają dom nad jeziorem i jest to doskonała baza wypadowa do miejscowych atrakcji, które co tu dużo mówić, znam już właściwie na pamięć. Urok przemieszkania tu dwudziestu lat mojego kolorowego życia. Czy ktokolwiek spoza regionu wie, gdzie leży Pojezierze Leszczyńskie? Podpowiedź – gdzieś pomiędzy Poznaniem a Wrocławiem, bliżej Poznania. Nuuudy! Co tam może być? Jezioro, super. Jezioro jak każde inne. Otóż nie! Każde miejsce na tej planecie ma swój niepowtarzalny urok, z naciskiem na niepowtarzalny. Pojezierze Leszczyńskie również. Czy wiecie, że tutaj znajduje się jeden z niewielu w Polsce rezerwatów żółwia błotnego? A król wywodzący się z tego właśnie regionu jako jedyny zasiadał na polskim tronie dwukrotnie, twardo walcząc o swój stołek, po którego ostatecznej utracie urządził się cieplutko w Lotaryngii przyjmując fuchę miejscowego księcia i otaczając się młodymi Francuzkami – niejeden polityk powinien pielgrzymować na Pojezierze Leszczyńskie. No może poza prawicą, Stanisław Leszczyński był wszak masonem. Co prawda przez ten jego stołek stolicę regionu spaliły nam polskie wojska, ale władza kosztować w końcu musi. 
I tak, przygotowując się do nieco dalszej wyprawy, która czeka mnie za miesiąc, kontempluję miejscowe atrakcje, krajobrazy, specyficzny sposób mówienia. W sadzie we wsi Wojnowice kupuję czereśnie, a we wsi Zgliniec – truskawki. Piwo pijam w Starym Dębcu i cieszę się, że doceniam tą moją małą ojczyznę.

Dzisiaj spacerowałem po niewielkim miasteczku o nazwie Rydzyna, które chciałem pokazać mojej małżonce-warszawiance. W kolejnym wpisie zamieszczę parę informacji i fotek o tym przepięknym i relaksującym miejscu. Może uda mi się kogoś zachęcić do wycieczki.

Obywateli Atlantic City bardzo przepraszam za umiarkowaną, ale jednak - krytykę. Jak każde miejsce, Wasze miasto również ma swój urok. Na dobrą sprawę migające światełka kasyn i eleganckie limuzyny wabią niejednego nowojorczyka, a więc urok jakiś być musi. Zwłaszcza, kiedy z pustym portfelem wraca na Manhattan czy Brooklyn. Ale ponieważ Ameryka jest dość przereklamowana, sami rozumiecie - musiałem skontrować. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Anonimowi komentatorzy, przy 'Komentarz jako' wybierzcie - anonimowy. Dzięki.