środa, 31 lipca 2013

Elmina: od sacrum do profanum

Elmina, wtorek 19:00


Siedzę w ciemnym i dusznym pokoju. Cieknie ze mnie pot, przewiało bowiem chmury i doświadczam okołorównikowego upału. Nie ma prądu, więc wiatrak nie działa. Do zapachu stęchlizny dołączył zapach ścieków, który pomimo powrotu do hotelu wciąż mi towarzyszy. Ineteresuje? Zapraszam do lektury. 

czwartek, 25 lipca 2013

Wsi spokojna, wsi wesoła...



Wczoraj mieliśmy niemałą przyjemność gościć u znajomych we wsi Dąbrowa koło Miejskiej Górki. To już nie teren Pojezierza Leszczyńskiego. Zdecydowanie bliżej stąd do doliny Baryczy - tamtejszy park krajobrazowy znajduje się w odległości nie większej niż 15 km.
Nasz gospodarz to osoba, podobnie jak ja, prowadząca blog. Nie podróżniczy - Kuba (wraz ze swoją żoną) pisze o tym, jak zajść w ciążę, urodzić i wychować dziecko. Ja z utęsknieniem czekam na rady jak w wieku lat osiemnastu dziecko skutecznie wysiedlić z domu, ale to tytułem dygresji. Tym odleglejszej, że moja prawie dwuletnia córeczka to oczko w głowie rodziców i o wysiedlaniu, przynajmniej do wejścia w wiek buntu młodzieńczego, nikt tu nie myśli. Zainteresowanych tą tematyką zapraszam na oczekujac.pl. Ja w międzyczasie trochę na Kubę ponarzekam. Dopuścił się bowiem rzeczy strasznej. Przypuścił zamach na moją blogerską niezależność. Przegonił mnie wraz z rodziną trzy kilometry w jedną stronę, trzy w drugą (Dąbrowa to długa tzw. ulicówka), kazał liczyć kombajny, po czym skomponował soczystą pochwałę moich zdolności podróżniczych na swoim blogu wyraźnie stwierdzając, że kto jak kto, ale Pasażer na pewno ukryty (głęboko ukryty) urok Dąbrowy odkryje i wyjawi szerszej gawiedzi. Wyjeżdżając od znajomych miałem już parę dobrych tekstów pochowanych gdzieś po zakamarkach mojej szlachetnej mózgownicy. Żaden z nich jednak nie pasował do odkrywania uroku czy piękna. Zdecydowanie częściej pojawiało się tam pojęcie masochizmu. Ale w obliczu tak zamaszystej reklamy na blogu Kuby, w obliczu zamachu, zdeptania, utrącenia i wręcz zgwałcenia mojej świętej demokratycznej suwerenności w imię lojalności wobec gospodarzy, którzy ugościli nas po królewsku - zabrałem się zdecydowanie za poszukiwanie uroku i czaru wsi Dąbrowa, gmina Miejska Górka. Poniżej wynik moich gorączkowych poszukiwań i nieprzespanej nocy:



Należałoby zacząć od tego, że wyjeżdżając z Żoną i Córką przekonany byłem, że jedziemy do Miejskiej Górki. Miałem w ręku adres, z którego wprost wynikało, że celem naszej podróży jest miejsce położone właściwie w samym centrum tego niewielkiego bo niewielkiego, ale urokliwego, miasta. Zdziwiliśmy się trochę kiedy okazało się, że choć nazwa ulicy i numer się zgadzają, nie zgadza się miejscowość. Naszym celem stała się nagle wieś Dąbrowa, oddalona o dwa czy trzy kroki. Nic to - mówiliśmy sobie - gospodarze na pewno wezmą nas do Miejskiej Górki na spacer, skoro to tak blisko. Skąd mogliśmy wiedzieć, że gospodarze nasi, przecież autorzy artykułów z gatunku "Lans w Warszawie", "Jak się nosić w Warszawie" i innych takich, stwierdzą, że w ledwie trzy-tysięcznej Miejskiej Górce, siedzibie gminy w ponad 80% zarośniętej polami, jest tak ogromny ruch, smog, korki, hałas i wysokie krawężniki, że absolutnie miejsce to nie nadaje się na spacery z dziećmi. Przejeżdżaliśmy przez to miasteczko, wydało nam się dość ciche, wręcz wyludnione, i absolutnie wystarczająco pociągające, żeby pospacerować sobie jego uliczkami. Ale to było nasze zdanie, przyjezdnych. Gospodarz, osoba lokalna, niejako z urzędu zna sytuację tu na miejscu lepiej, dokładniej, i potrafi uniknąć wszelkich niebezpieczeństw, które na naiwnego przyjezdnego niewątpliwie czekają.

Cóż zatem robić? Gospodarze nasi na szczęście zabrali nas na spacer, na nasze nieszczęście jednak postanowili pokazać nam wieś Dąbrowa. Dlaczego na nieszczęście? Dlatego, że to piekielnie długa ulicówka. Dlatego, że darmo szukać gdziekolwiek cienia, bo wokół niewysokie zabudowania i pola. Dlatego, że panował potworny upał. I dlatego, że dużą część drogi niosłem dwuletnie dziecko, które na brak apetytu nigdy nie narzekało. Ale które wyraźnie zmęczone było, co przecież nie dziwi, okolicznościami przyrody.


Kolejny autobus - we wrześniu


Może w innych warunkach klimatycznych. Może w październiku albo w kwietniu. Może wtedy spacer wzdłuż wsi Dąbrowa byłby orzeźwiającą i twórczą wycieczką. W szczycie lata, w szczycie fali upałów - marzyłem o dotarciu do "końca wiochy" - miejscowej atrakcji. Czym jest ów mityczny koniec wiochy, który ukazać nam chcieli gospodarze? Miejscem, gdzie dziurawy asfalt przechodzi w polną drogę - na wysokości ostatniego z gospodarstw. I ten cel osiągnęliśmy, bynajmniej nie małym kosztem. Osiągnęliśmy częściowo - Żona z Córką zatrzymały się gdzieś po drodze na skrawku cienia oczekując, aż zawrócimy z powrotem do rezydencji gospodarzy.

Cel wyprawy - mityczny koniec wiochy



I cóż widzieliśmy po drodze? Gospodarstwa rolne. Po prostu. Gospodarstwa otoczone polami. Wsi spokojna, wsi wesoła.





A w oddali... Wieże okolicznych miejscowości. Miejska Górka, Golejewko, Pakosław. Z drugiej strony dostojna, acz oddalona od nas (niestety), sylwetka klasztoru franciszkanów w Karolinkach-Goruszkach. Jak bardzo chciałem być w jednym z tych miejsc, jak bardzo! Podziwiać dzieła sztuki sakralnej w przyjemnym kościelnym chłodzie.

Na horyzoncie, niczym Fata Morgana - Miejska Górka

Ale byłem jajkiem na patelni zwanej Dąbrową. Żeby kawałek lasu, jakaś rzeczka, strumyk chociaż, kościółek... Cholera, większe drzewo przy drodze. Nie, dookoła bezduszne pole jak te piaskowe wydmy na Ar-Rub al-Khali.



Po dwóch trzech godzinach wyczerpani (przynajmniej my, przyjezdni) powróciliśmy do punktu wyjścia. Usiadłem sobie w bardzo przyjemnym domu autorów oczekujac.pl (bo przyznać trzeba, że gospodarze przyjęli nas bardzo serdecznie) i zacząłem główkować - pomysłodawca katorżniczej przeprawy przez Dąbrowę był autentycznie zafascynowany tą wsią. On nie szedł do "końca wiochy" - on tam frunął. Zdawał się pracować za wszystkie okoliczne polne słowiki. Z pasją opowiadał jak to przeniósł się tu z Poznania, jak to dobrze mu się tu żyje. Tak, wieś Dąbrowa z pewnością jest odpowiednim miejscem do życia dla osób kochających spokój, ciszę, żniwa... Żniwa? Tak, żniwa. Bo nie widziałem jeszcze, by ktoś tak namiętnie opowiadał o żniwach. Kiedy wlekliśmy się ulicą jak karawana, która po imprezie pomyliła trasy, Kuba skakał wesoło, uśmiechał się szeroko i... liczył kombajny. Ileż ja się nasłuchałem o żniwach w Dąbrowie, o rodzajach zbóż i o tym, jakie to prace toczą się w poszczególnych gospodarstwach. Książki by pisać.



Tymczasem ja? Pogrążyłem się w krytycyzmie. Sprowadziłem do parteru miejsce, w którym spędziłem kilka godzin. Kuba, mieszkający tu od lat kilku, chłonął i wypijał jego piękno i urok. Dlaczego ja nie widziałem tego piękna i tego uroku? Bo upał? Bo dziecko? A może - bo spodziewałem się czegoś innego? Nie mam zielonego pojęcia. Jak pisałem wielokrotnie na łamach tego bloga - każde miejsce ma swój urok i swój czar. Jest niepowtarzalne. Jednak czasem potrzeba nieco więcej niż kilku godzin, aby do tego dojść. Trochę pogrzebać, trochę pokopać, poszukać, postarać się. Z Dąbrową jeszcze się zmierzę. Rozbiję niewielki namiot u płotu rezydencji Kuby i będę kontemplował, chodził, oglądał, przeglądał i rozmawiał z listowym - aż nie zacznę podziwiać. A jak już zacznę, będę mógł opuścić to miejsce z podniesionym czołem. Póki co Kubie zazdroszczę, bo widzi dalej i szerzej niż ja.

środa, 24 lipca 2013

Leszno - gniazdo rodzinne Pasażera


Od jakiegoś czasu krążę wraz z Bliskimi po Pojezierzu Leszczyńskim. Ziemia to piękna i, jak każda inna, swój niepowtarzalny urok ma. Ale ziemia ta jest z mojego subiektywno-osobistego punktu widzenia ważna również dlatego, że to mój pierwszy dom. Tu się urodziłem, tu uciekałem z przedszkola, potem z domu, a w wieku lat dwudziestu uciekłem w świat szeroki. Moim rodzinnym miastem jest Leszno - stolica regionu. I może powinienem od tego właśnie miejsca rozpocząć moją blogerską eskapadę po Pojezierzu. Tego nie zrobiłem, nadrabiam teraz. Przy okazji oprowadzania po mieście naszych gości spod Warszawy (w tym pracownika Instytutu Historii UW, że się pochwalę) zdołałem wykonać parę zdjęć, do których przejrzenia zainteresowanych zapraszam. Miasto, mniej więcej w połowie drogi pomiędzy Poznaniem a Wrocławiem, na pewno warte jest choćby krótkiej wizyty. Ma bogatą historię, z którą można zapoznać się tutaj. Przepraszam za link do Wikipedii, może to mało ambitne, ale sposób opisania historii tego słynącego z tolerancji grodu na stronie miejscowego magistratu jest, delikatnie mówiąc, jeszcze mniej ambitny. A przecież chodzi o naprawdę ciekawą historię miasta, w którym spotykali się prześladowani z różnych zakamarków kontynentu - i to był okres największego rozkwitu Leszna.





















poniedziałek, 22 lipca 2013

Gościliśmy w Cichowie - lokalnym Hollywood

Wakacji na Pojezierzu ciąg dalszy. Tym bardziej, że pogoda dopisuje - ostatnie kilka dni to niemal klimat podzwrotnikowy. Ponieważ odwiedzili nas krewni z Pruszkowa, zrobiło się jakoś tak bardziej rodzinnie. Oczywiście należało to uczcić wycieczką. Wybraliśmy cel równie rodzinny co nasze nastroje - Cichowo. To niewielka wieś położona nad jeziorem o tej samej nazwie, w gminie Krzywiń. Miejsce to słynie przede wszystkim ze skansenu filmowego.
Już na wstępie trafiliśmy na zawody jeździeckie - Grand Prix Soplicowa. Konie prezentowały się okazale.






Po nasyceniu wzroku rączymi rumakami ruszyliśmy w kierunku filmowego skansenu Soplicowo. Nazwa nie jest przypadkiem - obiekty zgromadzone w skansenie grały w "Panu Tadeuszu" Andrzeja Wajdy. W drodze do skansenu dzieciaki (przyznam - dorośli też) zaliczyły parkową kolejkę - wyciągacza pieniędzy. Kolejka to ręczna robota, nie z taśmy fabrycznej. Była prezentowana na targach w Poznaniu (tak twierdził konduktor).


Po zdobyciu tego jakże istotnego kolejarskiego doświadczenia dotarliśmy wreszcie do celu. Ciekawostka - działa tu też Akademia Zwierząt Filmowych prowadzona przez Marka Pinkowskiego (taka zwierzęca filmówka). Do dyspozycji turysty jest dobra restauracja - jedno z niewielu miejsc, gdzie można zjeść porządną czerninę po wielkopolsku.







I na koniec - rzut okiem na tutejszą plażę (nad jeziorem Cichowo). Z przyczyn dość widocznych nie pozostaliśmy tu na dłużej. I nie chodzi tylko o tłok, w upał jak dzisiejszy smażenie się na plaży nie jest najszczęśliwszym pomysłem.