niedziela, 29 września 2013

Gdzie król chadzał piechotą

Tam ukrywał się wygnany z Francji późniejszy król Ludwik XVIII, tam rozpoczęło się powstanie listopadowe. Wreszcie tam międzywojenne damy chadzały na tak zwany lans. Dzisiaj ich śladami podążają młode pary, miłośnicy muzyki Chopina i nad-ambitni studenci. Łazienki Królewskie w Warszawie. Perełka w koronie Stanisława Augusta Poniatowskiego, wielkiego miłośnika sztuki i mecenasa. Cel rodzinnej wycieczki sprzed tygodnia. (Pałac na Wodzie w remoncie)


niedziela, 22 września 2013

Deszczowa piosenka nad Prosną i w przestworzach

Deszczowa pogoda, jaka towarzyszyła nam przez ostatnie dni, nie zachęcała do wyjazdów, wycieczek. Zwłaszcza, że na jesienną aurę nałożyły się zobowiązania trzymające mnie w stolicy. Szczęśliwie udało się zrealizować dwa „projekty”.

poniedziałek, 9 września 2013

Bania - sposób na rodzinkę

Być może miniony weekend był ostatnim tak ciepłym weekendem przed nadejściem jesieni? Kto to wie. Na pewno nie było warto siedzieć w domu. Tym bardziej, że żyjemy w kraju najeżonym wspaniałymi świadectwami historii czy natury. Toteż potencjalnych celów weekendowej wyprawy nie brakuje. Zapaliłem się zatem ja wraz z Żoną moją na doświadczenie, poznanie, przebadanie kolejnych atrakcji z naszej długiej listy miejsc do odwiedzenia. Niestety w tym miejscu pojawił się zdecydowany i konsekwentny sprzeciw naszej Córki. A w przypadku potomkini Pasażera, wierzcie mi, zdecydowanie i konsekwencja nabierają właściwego tym cechom blasku. Bo o dwuletnim dziecku trzeba wiedzieć jedno - w nosie ma dobrodziejstwa natury i historii, nie lubi zbyt długo siedzieć w samochodzie, nie interesuje jej idea poznania i samorealizacji. Generalnie dziecko takie żyje w totalnie innym świecie, w którym bogata epoka Jagiellonów czy przepiękny Beskid Żywiecki chowają się przy kolorowej plastikowej zjeżdżalni. I z tym światem, chcąc nie chcąc, trzeba pójść na kompromis.


poniedziałek, 2 września 2013

Bajeczny świat delegacji (2)

Dawno dawno temu żył sobie gdzieś w Polsce dzielny rycerz Paweł herbu Łabędź. Zwali go Włostowicem. Mężny był to człek i bardzo religijny. Tak religijny, że podobno ufundował rodakom siedemdziesiąt siedem kościołów. Jeden z nich ufundował gdzieś pośrodku Wyżyny Łódzkiej. I świątynia ta dała początek miastu Piotrków. W XVI wieku zlokalizowano tu najważniejszy z trybunałów Rzeczypospolitej, który działał w Piotrkowie przeszło dwieście lat. Stąd Piotrków zwiemy Trybunalskim.

Autor: Szymon Dędek, 1 września 2011

niedziela, 1 września 2013

Bajeczny świat delegacji (1)

Nie było mnie tu przez chwilę. Od powrotu z Pojezierza Leszczyńskiego rzuciłem się w wir pracy, porządków domowych (dzisiaj odkurzanie całego mieszkania, czego nie znoszę), przybierania na wadze. Ale i w tym wirze obowiązków zawodowych, wypełniających całą niemal codzienność, trafi się czasem delegacja.



sobota, 24 sierpnia 2013

Odgłos tam-tamów zza mórz i gór

Tym razem pozdrawiam z Warszawy. Po ostatnich miesiącach, obfitych w wycieczki krótsze i dłuższe, dzięki którym poznałem nowe zakamarki Pojezierza Leszczyńskiego i odległego Złotego Wybrzeża - powróciłem do Warszawy, by rzucić się w wir pracy.

Odrywając się na moment od tego wiru, chciałbym zapytać, czy pamiętacie Boba z artystycznej wioski w Akrze? Przekonany, że jestem pracownikiem konsulatu, dzielnie i mężnie bronił mnie przed nachalnymi kolegami-artystami. Bob z grupą znajomych wykonał wówczas krótki kawałek dedykowany Czytelnikom mojego skromnego bloga:




czwartek, 22 sierpnia 2013

Pożegnanie z Afryką

Tym razem pozdrawiam Czytelnika znad jeziora Wonieść, Pojezierze Leszczyńskie. Po trzech tygodniach powróciłem do bliskich, za którymi, co tu dużo mówić, zdążyłem się stęsknić. Kiedy wysiadłem z pociągu w Lesznie, zobaczyłem biegnącą w moim kierunku dwuletnią Córkę. Widok bezcenny.

     

środa, 21 sierpnia 2013

Żegnaj Czarny Lądzie

18 sierpnia, lotnisko Kotoka, Akra, 18:00

I tak oto kończy się kolejna afrykańska przygoda. Z tego tytułu kilka luźnych i dość luźno ze sobą powiązanych myśli:

W paszporcie odnotowane embarked. Odprawiony na kierunku Europa. Po mojej lewej stoi facet pożerający kurczaka. Ja też zjadłem kurczaka w lotniskowej restauracji. Ale tym razem z frytkami. Ot, powiew zachodniej mass-kultury. Szkoda, że kurczak powiewał rybą, a obsługująca mnie kelnerka też swoim entuzjazmem przypominała raczej śniętego okonia. Na koniec obraziła się za brak napiwku.


wtorek, 20 sierpnia 2013

Miasto w mieście, czyli w enklawie dobrobytu

17 sierpnia, sobota, Akra

Dzisiejszy dzień przeznaczam na szereg spraw, które uznać by można za elementy aklimatyzacji do cywilizacyjnego skoku. Skok ten czeka mnie już jutro. A więc: taplamy się w ciepłej wodzie (która niestety kończy się po paru minutach), cieszymy się nieco szerszym niż dotychczas hotelowym menu (koniec z ryżem z kurczakiem i banku!), śpimy w czystej pościeli i nie brzydzimy się toalety.


niedziela, 18 sierpnia 2013

Ostatni etap

Akra, 16 sierpnia, piątek

W Kumasi niewiele zwojowałem. Ale też żadnych wielkich wojen nie planowałem. Przyjechałem, ze względu na opóźnienie, już prawie o zmroku, tak więc wyprawy na miasto nie były opcją. Natomiast dość wcześnie rano opuściłem hostel prezbiterian i skierowałem się na dworzec STC. Dzień wstawał, taksówki na mnie trąbiły, to już powoli ostatnie chwile na Złotym Wybrzeżu. Ale żeby mi udowodnić, że to jeszcze nie koniec, los spłatał mi kolejnego figla. Na dworcu STC dowiedziałem się, że do Akry dziś nie pojadę. Jak to? Brak miejsc. Ale wczoraj nie było możliwości kupna biletu. Tak, ale w Kumasi. Pasażerowie kupili bilety w innym mieście, w którym autobus rozpoczął trasę. No i wykupili wszystkie.

W drodze

Rozpłynąć się w Yatongu...

Kumasi, 15 sierpnia

Podczas gdy moi Rodacy nad Wisłą świętują rocznicę wielkiej bitwy, ja toczę własną małą wojnę. Z chorobą. Objawy coraz słabsze, gorączka ustąpiła zupełnie, ale to jeszcze nie to. Jeszcze nie dotarłem do celu. Ale dotrę. Antybiotyk kończy się jutro po południu. Póki co oszczędzam się trochę, staram się nie nadwerężać cierpliwości mojego złośliwego organizmu. Apetyt niestety jeszcze w pełni nie wrócił. Ale wróci. Ja bez apetytu to jak Kumasi bez korków. A właśnie dziś przyjechałem, ponownie, do stolicy dzielnego ludu Ashanti.

Widziane w drodze

sobota, 17 sierpnia 2013

Koniec hotelowego menu w Tamale

Tamale, 14 sierpnia, środa

Pierwsza, dość skuteczna niestety, pobudka – czwarta rano. Muezzini obwieszczają światu, że Allah jest wielki. Jak by nie mógł być wielki o siódmej czy ósmej. Moim skromnym zdaniem każdy zainteresowany wie, że Allah jest wielki. A jeśli ktoś nie wie, widać nie zainteresowany. To po co mu krzyczeć do ucha? Rozumiem też ludzi w Polsce, którzy toczą z parafiami boje o dzwony wcześnie rano w niedzielę. No przecież kto ma wiedzieć, że będzie msza, ten wie. Żyjemy jakoś razem, szanujmy się.

Dylematy Pasażera

Tamale, wtorek 13 sierpnia

Tamale nie jest szczególną perełką architektoniczną. Kolonialiści nie pozostawili tu okazałych budowli. Zatrzymałem się tu głównie ze względu na fakt, że to stolica północnego regionu Ghany, czyli najbardziej muzułmańskiej części kraju. Tak więc znacznie różni się Tamale kulturowo od Cape Coast czy nawet Kumasi. A mi, kiedy to piszę, towarzyszą dźwięczne śpiewy muezzinów.


Akwaaba Ghana!

12 sierpnia, Tamale

Dziś opuściłem Burkinę Faso. Nie spróbowawszy bagietki, ale mimo iż były i piękne i pachnące i pewnie chrupiące, chodziło po nich tyle much, że nie potrafiłem. Pełen pozytywnych wrażeń związanych z mieszkającymi tam ludźmi, świadom pewnych, często istotnych, niedociągnięć ważnych z punktu widzenia turysty, jak i osłabiony nabytą infekcją – choć faktycznie ciężko stwierdzić, jakiego obywatelstwa są te małe wredne bakterie, które nie pytając mnie o zgodę jakby nigdy nic sobie we mnie po prostu wlazły i czują się jak u siebie.

wtorek, 13 sierpnia 2013

Choroba Pasażera

Ouagadougou, 11 sierpnia

Kazimierz Nowak podczas swojej pięcioletniej podróży po Afryce malarię przechodził wielokrotnie. Nie było wtedy ani Lariamu ani Malarone. Brał tylko chininę, a i też ze względów finansowych nie tyle, ile powinien. Po powrocie do Polski pożył jeszcze rok, po czym zmarł w wyniku komplikacji pomalarycznych. Kolorowa i ekscytująca Afryka ma też swoje mroczne oblicze. I wcale nie węże, pająki i inne działające na wyobraźnię zwierzęta stanowią tego najdotkliwszy obraz.

Najprzyjemniejsze w Afryce Zachodniej?..

Bobo-Dioulasso, sobota 10 sierpnia 

Dzisiejszy dzień nie był moim najszczęśliwszym. Od samego poranka męczy mnie bowiem dość powszechna dolegliwość żołądkowa wśród podróżnych – biegunka. Źródeł zatrucia, zapewne bakteryjnego, może być wiele w strefie tropikalnej. Być może dlatego tzw. choroba podróżnika dotyka ok. 20-50% podróżujących.

W najdalszym punkcie...

9 sierpnia, piątek, Bobo-Dioulasso

Zrobiłem kolejny krok, przyjechałem dziś do Bobo-Dioulasso, gdzie zostanę przez dwie noce. To miejsce ma duże znaczenie z punktu widzenia moich planów, jest bowiem najbardziej oddalonym od lotniska Kotoka odwiedzanym w czasie tej podróży punktem. 


sobota, 10 sierpnia 2013

Fajrant w Ouagadougou

8 sierpnia, Ouagadougou

Kolejny dzień w chłodnej (znacznie chłodniejszej niż Polska z tego co wiem) Burkinie Faso rozpocząłem dość bojowo. Przez całą noc nad katolicką enklawą stolicy latały, i to dość nisko, jakieś samoloty. Nad ranem odezwały się strzały, do złudzenia przypominające artyleryjskie. Wychodzę ze swojej ciemnej nory (pomimo sympatii pracujących tu ludzi to nadal Czarna Afryka – mieszkam w norze, choć w mieście są też bardzo drogie, pewnie jaśniejsze, hotele), a tu Francuzi siedzą na walizkach, męczeni jeszcze przez jakiegoś artystę, który rozkładał swoje figurki. Wyjeżdżają. Dodając do tego region, w którym się znajduję i najnowszą historię Burkiny – doszedłem do wniosku, że trzeba sprawdzić sytuację.

Szpieg z licencją na fotografowanie

7 sierpnia, środa, Ouagadougou

Władze Burkiny, po części ze względów, o których pisałem wczoraj, mają swoje obsesje. Jedną z tych obsesji jest silne podejrzenie, że każdy turysta przyjechał tu po to, by szpiegować. A szpiegowanie jego ma niechybnie doprowadzić do wysadzenia niemal nieistniejących szos, rozpadających się budynków ministerstw czy wąskich mostów pozbawionych barierek (przejeżdżaliśmy przez takie wąskie mostki, adrenalina skacze prawie jak autobus po dziurach). Tak, pozbawiona czegokolwiek Burkina dobrze wie, co w trawie piszczy. I pewnie dlatego do niedawna jeszcze była jedynym znanym mi krajem, który wydawał turystom oficjalne pozwolenia na robienie zdjęć. Jakichkolwiek zdjęć. Fotografujesz zabytkowy meczet – pozwolenie proszę. Inaczej łapówa. A że pozwolenia były bezpłatne, wychodziło ciut taniej je zdobyć.

piątek, 9 sierpnia 2013

Je ne parle pas francais

6 sierpnia, Ouagadougou

Przed świtem jeszcze wzdłuż drogi zaczęły pojawiać się charakterystyczne gospodarstwa obwarowane murem, zza którego wyzierały biedne okrągłe domki kryte strzechą. To zabudowa typowa dla terenów położonych blisko Sahelu, i dla samego Sahelu zresztą też.

Do granicy Ghany we wsi Paga dojechaliśmy już po świcie, co mnie ucieszyło biorąc pod uwagę złą sławę drogi do stolicy Burkiny. Formalności graniczne po stronie Ghany nie były ani długie ani też skomplikowane – kontrola książeczek szczepień, kontrola paszportów i żegnaj Złote Wybrzeże.