poniedziałek, 2 września 2013

Bajeczny świat delegacji (2)

Dawno dawno temu żył sobie gdzieś w Polsce dzielny rycerz Paweł herbu Łabędź. Zwali go Włostowicem. Mężny był to człek i bardzo religijny. Tak religijny, że podobno ufundował rodakom siedemdziesiąt siedem kościołów. Jeden z nich ufundował gdzieś pośrodku Wyżyny Łódzkiej. I świątynia ta dała początek miastu Piotrków. W XVI wieku zlokalizowano tu najważniejszy z trybunałów Rzeczypospolitej, który działał w Piotrkowie przeszło dwieście lat. Stąd Piotrków zwiemy Trybunalskim.

Autor: Szymon Dędek, 1 września 2011



I gród ten stał się celem mojej słynnej już delegacji, do której wstęp poczyniłem wczorajszym wpisem. Do Piotrkowa można dojechać z Warszawy bez większych problemów pociągiem, trwa to jakieś dwie godziny. Nie jest to wynik oszałamiający, bo wypada mniej więcej 70 km/h, ale dojechać można za jedyne 42 zł. Pociąg i w jedną i w drugą stronę był w miarę punktualny. A zauważyłem na Centralnym, że normą to to tego dnia nie było. Cóż się dziwić. Godzina odjazdu mija, a kierownik tego czy innego składu stoi sobie na peronie i wesoło gawędzi z kimś tam. Do Szwajcarii nam jednak trochę jeszcze brakuje.

Jak już pisałem wczoraj, miasto odwiedziłem w interesach po raz trzeci. I za każdym razem wydaje mi się ciut ładniejsze. Może dlatego, że sukcesywnie remontuje się kolejne ważniejsze gmachy dumnego grodu. Tym razem po raz pierwszy miałem okazję skorzystać z wyremontowanego właśnie dworca kolejowego. Budynek całkiem urodziwy, pamiętający wiek XIX. Tędy przebiegała linia warszawsko-wiedeńska. Dworzec w Piotrkowie otwierał sam Namiestnik Królestwa Polskiego, okupant skubany. Budynek wygląda całkiem całkiem. Gorzej ze stylowym zadaszeniem peronu. Widać, że renowacja byłaby w stanie wydobyć niemały blask drewnianej wyszukanej wiaty, niestety póki co renowacji niet. Może w PKP mają osobną spółkę do zadaszeń? Nie wiem. Remont dworca bez wiaty to jak wyczyścić podłogę i zostawić na środku brudny mop.

W mieście co znaczniejsze gmachy jak sąd czy cerkiew, odzyskały już dawny blask. Choć muszę dorzucić odrobinę goryczy - starówka jest, a przynajmniej sprawia wrażenie, kompletnie zapomnianej. Przez samych piotrkowian. Spacerowałem sobie cichymi i pustymi uliczkami starego miasta, zero ludzi, zero lokali, zero czegokolwiek. Miałem problem, by cokolwiek i gdziekolwiek zjeść. Tak że coś tam nie zagrało. Może tubylcy mają inne preferencje.

Najbardziej zatłoczonym tudzież ruchliwym miejscem Piotrkowa Trybunalskiego jest chyba plac przy dworcach kolejowym i autobusowym. Gwar panuje tam niemały. Setki busików różnych kształtów i kolorów podjeżdżają, zbierają szybko pasażerów, i równie szybko odjeżdżają. We wszystkich kierunkach świata. Wolny rynek rules. Rozmawiałem podczas poprzedniej wizyty w mieście z ówczesnym szefem ówczesnego piotrkowskiego PKS-u (od tamtej pory firma została sprywatyzowana, a ów dyrektor został wymieniony). Bardzo narzekał na cwane busiki, które podkradają pasażerów wyprzedzając państwowe autobusy o kilka minut. Do tego oszukują nie płacąc należnych podatków, stanowią więc nieuczciwą konkurencję. Teraz to już zmartwienie prywatnego przewoźnika.

Ludzie w Piotrkowie są przesympatyczni. Na dworzec tym razem podrzucił mnie pan z pomocy technicznej lokalnego MZK. W hali dworcowej (tej świeżo wyremontowanej) powitał mnie ochroniarz. Zaciekawiły go pudełka, które miałem ze sobą. Miałem bowiem dwa pudła po papierze wypełnione dokumentami. On myślał, że przyjechałem z dostawą papieru. Stanął więc dumny i rozrośnięty, ze świecącym łańcuchem na szyi, i wypytywał co, jak i dlaczego. Kiedy dowiedział się, że nikomu niczego nie dostarczam i chcę po prostu kupić bilet do Warszawy, speszył się nieco i poszedł sobie. Kiedy wrócił do hali, akurat żartowałem sobie z przesympatyczną panią kasjerką, że ochroniarz pewnie bomby szukał. Usłyszał to i spojrzał na mnie groźnie. Jego duma została nadszarpnięta przez mój niewyparzony język. Korzystając z okazji pozdrawiam serdecznie pana ochroniarza (tego od łańcucha) z piotrkowskiego dworca.

Udało mi się dokumenty ścisnąć dla własnej wygody w jednym pudle. Drugie podarowałem pani kasjerce, która potrzebowała pudełka na sprawozdania. Bardzo się ucieszyła. Wyszła do mnie z kasy, pomimo czekających na swój bilet pasażerów. Ku uciesze pań sprzątaczek zgrupowanych gdzieś pod oknem wesoło wypytywała (cały dworzec słyszał), czy na pewno bomby w pudle nie ma. I w takiej oto szampańskiej atmosferze z ważnym na przejazd biletem wydostałem się na peron pierwszy. Zgodnie bowiem z nowo-zamontowanymi wyświetlaczami w dworcowym holu z tego właśnie peronu miał odjechać pociąg do Warszawy.

I dobrze, bo przejście na peron drugi (w Piotrkowie perony są dwa) jest bardzo trudne. Trzeba iść kawał drogi, wspiąć się na wysokie schody i przejść nad dwoma torami, po czym z tych schodów zejść na dół. Można też skorzystać z przejścia dla osób niepełnosprawnych, które również jest dość daleko. Stąd też ludzie, nie przejmując się niczym, przechodzą na przełaj przez tory, nie niepokojeni przez sokistów ani żadne inne służby. Zastanawia mnie, dlaczego przejście dla osób na wózkach zrobiono daleko, skoro mogło być zrobione blisko. Ruch i daleko i blisko jest przecież identyczny. I szczerze mówiąc niewielki, stąd nie dziwiło mnie, że nikt z wysokich schodów korzystać nie chciał. Stojące blisko mnie trzy babcie głośno krytykowały szeroko pojętą władzę, która zlikwidowała przejście, które najwidoczniej było i blisko i wygodne, ale komuś za biurkiem nie spodobało się.

I właściwie w tym samym momencie głos z megafonu poinformował, że pociąg z Katowic do Warszawy wjedzie jednak na peron drugi. Trzy babcie ponownie skrytykowały szeroko pojętą władzę, że ciągle coś zmienia i oczywiście na gorsze. Ludzie na przełaj przez tory przetaszczyli się jakoś na peron drugi.

Jak się później okazało, miało to swoją smutną przyczynę. Na torze odchodzącym od peronu pierwszego, niedaleko dworca, pod pociąg wszedł młody mężczyzna, być może samobójca. Zginął. Procedury wymagały zamknięcia toru. Mijaliśmy to miejsce. Policja, SOK. Zwłoki przykryte były folią, ale spod tejże folii wystawała ręka. Przygnębiający widok. Napisał o tym lokalny portal:




Czytałem kiedyś wywiad z maszynistą, dotyczący samobójców, którzy wybrali tory na swoje ostatnie chwile. Zdaje się, że to dość popularna metoda. W moim rodzinnym mieście zdecydowana większość samobójstw, jak wynika z informacji prasowych, odbywa się właśnie tak. Bohater wywiadu stwierdził, że pierwszy raz dla maszynisty jest szokiem. Ale jest niestety tylko kwestią czasu. Każdy kolejny samobójca staje się w coraz większym stopniu rutyną. Widziałem twarz maszynisty, który przejechał człowieka w Piotrkowie. Siedział w swoim pociągu i czekał pewnie na zakończenie czynności przez prokuratora. Minę miał nietęgą, zresztą kto miałby inną? Niby facet nie mógł nic zrobić, nie zawinił, ale zawsze gdzieś w środku pewnie czai się myśl zabiłem człowieka.

Tak więc moja kolejna wizyta w Piotrkowie Trybunalskim zakończyła się dość drastycznym akcentem. Niestety. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Anonimowi komentatorzy, przy 'Komentarz jako' wybierzcie - anonimowy. Dzięki.