Ponad trzysta lat temu Okomfo Anokye, kapłan fetyszysta,
wsadził w ziemię dwa ziarna. Jedno z nich zakiełkowało – w Kumasi. W ten sposób
miejsce stało się stolicą potężnego z czasem królestwa ludów Ashante.
Brytyjczycy zdołali przełamać opór dzielnych wojowników dopiero na przełomie
XIX i XX wieku, zajmując Kumasi na jakieś pięćdziesiąt lat.
I być może właśnie dlatego, że Kumasi stanowiło część
brytyjskiej kolonii zaledwie kilkadziesiąt lat, nie jest to miejsce jakoś
szczególnie porywające swoim post-kolonialnym charakterem. Znacznie bardziej
czarująca pod tym względem była rybacka osada Elmina. Przyjechałem tu, by
poczuć historię i bogate tradycje ludu Ashante. Ludu, który zdołał zbudować w
plemiennej Czarnej Afryce potężne i rozległe imperium, zdolne przez długi czas
opierać się europejskiemu najeźdźcy, dysponującemu bronią palną. Tej tradycji i
historii nie poczułem. Dzisiejsze Kumasi to miasto zatłoczone, zanieczyszczone
spalinami, zakorkowane. Mnóstwo tu szpetnych pseudo-nowoczesnych budynków.
Czytałem wcześniej, że mieszkańcy miasta dumni ze swego
dziedzictwa wciąż odrzucają stroje na wzór zachodni, nosząc tradycyjne szaty. Takich
osób spotkałem ledwie kilka. Nie pokusiłem się też o dłuższą wycieczkę pod
pałac króla Ashante. Budynek pochodzi z lat 70. zeszłego stulecia, nie może
więc prezentować sobą szczególnej wartości architektonicznej.
Ale właśnie ten tłok, ten kicz, ten chaos. Klaksony,
spaliny, ścieki spływające ulicami, typowe garkuchnie serwujące ryż – to
wszystko to właśnie Afryka. Niejedna osoba pyta mnie gdzie lwy, dżungla, chatki
kryte słomą? Złote Wybrzeże ma parę parków, w których lwy podobno występują. Podobnie
jak hipopotamy czy żyrafy. Ale nie jest to najszczęśliwsze miejsce na safari. Pod
tym kątem polecić trzeba wschodnią albo południową część kontynentu. Spędziłem parę
lat temu kilka dni w Parku Krugera w RPA. Safari było niesamowite. Jeśli ktoś
chciałby odwiedzić dżunglę, to pewnie trzeba podjechać nieco bliżej równika,
jak najbliżej Kongo, choć i w Ghanie są piękne lasy. Gliniane chatki z dachami
krytymi słomą czy palmą? Są. Ale na Złotym Wybrzeżu w miejscach nielicznych,
raczej jako takie trochę skanseny. Widywałem takie chatki w Gwinei, nawet w
Senegalu, choć mniej licznie. Nie możemy przecież oczekiwać od cywilizowanych
ludzi, żeby żyli jak ich dziadkowie. Nas też nikt do drewnianych chałup nie
zagania prawda? Afryka jak każde inne miejsce ma prawo do rozwoju, nawet
chaotycznego i hałaśliwego. I dzisiejsza Afryka to właśnie korki, brud, tłok i
kiczowate budynki z betonu. Ale też klimatyzowane autokary (na wybranych
trasach), jako taki dostęp do internetu (będąc w Gwinei nie miałem go wcale),
asfaltowe drogi (te główne, poza nimi nadal dominują gruntowe). W kawiarence
internetowej w Cape Coast widziałem masę dzieciaków przychodzących z bud i
szałasów ze swoimi laptopami.
Po lewej na poboczu wózek z owocami; właściciel wyleguje się na chodniku pod murem |
Moim celem jest zobaczyć, poczuć i pokazać nie Afrykę rodem
ze Stasia i Nel czy filmów promocyjnych dla turystów. Choć w najbiedniejszych
regionach kontynentu być może rzeczywistość ma jeszcze z tym obrazem wiele
wspólnego, zwłaszcza na wsiach. Pokazując Ghanę pokazuję ją taką, jaką jest na co
dzień. Może mniej to obrazkowy widok, może mniej bajeczny. Ale bardziej
prawdziwy. A zapewniam, że i rzeczywistość tutejsza jest bardzo egzotyczna. Wśród
tych taksówek, straganów, budynków i banków krąży duch Ashante. Jestem tego
pewien.
A schodząc na chwilę na ziemię raportuję, że już przed piątą
obudziło mnie jakieś wredne ptaszysko, które tak konsekwentnie i tak wytrwale
skrzeczało, że musiałem się poddać przeklinając w duchu ten element tutejszej
fauny.
Prezbiteriańskie schronisko |
Obowiązkowe wyposażenie pokoju |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Anonimowi komentatorzy, przy 'Komentarz jako' wybierzcie - anonimowy. Dzięki.