8 sierpnia, Ouagadougou
Kolejny dzień w chłodnej (znacznie chłodniejszej niż Polska
z tego co wiem) Burkinie Faso rozpocząłem dość bojowo. Przez całą noc nad
katolicką enklawą stolicy latały, i to dość nisko, jakieś samoloty. Nad ranem
odezwały się strzały, do złudzenia przypominające artyleryjskie. Wychodzę ze
swojej ciemnej nory (pomimo sympatii pracujących tu ludzi to nadal Czarna
Afryka – mieszkam w norze, choć w mieście są też bardzo drogie, pewnie
jaśniejsze, hotele), a tu Francuzi siedzą na walizkach, męczeni jeszcze przez
jakiegoś artystę, który rozkładał swoje figurki. Wyjeżdżają. Dodając do tego
region, w którym się znajduję i najnowszą historię Burkiny – doszedłem do
wniosku, że trzeba sprawdzić sytuację.
Odwiedziłem serwis afrykański BBC, odwiedziłem Foreign
Office, odwiedziłem Departament Stanu i amerykańską ambasadę w Ouagadougou.
Nigdzie nie było najmniejszej wzmianki o jakichkolwiek wartych uwagi
wydarzeniach. Nie skierowano żadnego komunikatu do podróżnych. Czyli założyć
można (mam nadzieję), że sytuacja jest normalna. Mam taką teorię, że owe hałasy
to nic innego jak świętowanie końca Ramadanu. Strzały towarzyszyły mi przez
cały dzień.
Poza tym sąsiadka miała rozstrój żołądka, strasznie
wymiotowała. Dość wyraźnie było słychać, jako że część „ściany” pomiędzy nami
stanowiły zastawione stolikiem drzwi wykonane z podłużnych blaszek, pomiędzy
którymi były spore prześwity. Spoglądając pod odpowiednim kątem widziałem łóżko
sąsiadów.
O umówionym czasie w hostelu zjawił się brat Abdou z samym
Abdou. Siostra przyszła po mnie, nie chcąc wpuszczać obcych do hostelu. Ta
zasada jest zrozumiała i często stosowana, tak że bez protestu podreptałem za
siostrą na plac przed budynkiem. Goście moi przyszli mnie poinformować, że
niestety ich krewny, u którego mieliśmy się zatrzymać, wyjechał z Bobo
Dioulasso. I dlatego cały plan wziął w łeb. Było im naprawdę przykro, to było
widać. Co prawda zdziwiłem się trochę, bo myślałem, że sprawa jest, jak to się
mówi, ugadana. Ale nie gniewam się. Podziękowałem, że pokonali szmat drogi,
żeby przekazać mi informację. Goście odeszli, a ja doszedłem do wniosku, że z
czystego lenistwa pozostanę dzień dłużej w Ouagadougou. Siostra stwierdziła, że
do jutra spokojnie mogę zostać, jutro przyjadą kolejni goście. Chciałem trochę
odsapnąć, nadrobić zaległości z blogiem, trochę poczytać. Czasem w podróży
potrzebny jest taki dzień.
Poza tym muszę przemyśleć kolejne półtora tygodnia drogi. Co
prawda Abdou zaprosił mnie na nocleg do swojego domu z niedzieli na
poniedziałek (w poniedziałek odjeżdża autobus do Ghany, który kursuje trzy razy
w tygodniu), ale rozważam możliwość przekroczenia granicy w Hamale/Hamile. To
dałoby mi szansę na przejazd skrajem Kraju Lobi, zobaczyłbym nowe miejsce.
Pomimo twierdzeń przewodnika w sieci znalazłem informację, że z Bobo Dioulasso
do granicy odjeżdża codziennie brusse
taxi (brusse znaczy tyle co busz). Kiedy będę w Bobo, muszę rozpracować tą
możliwość. Mogę to zrobić na miejscu, nie musząc jechać do granicy. Wówczas,
gdyby taka możliwość istniała, mógłbym pokonać trasę Wa-Tamale-Hohoe-tama na
zbiorniku Wolta i finalnie – lotnisko Kotoka w Akrze. I akurat starczyłoby mi
czasu (w założeniu).
Tymczasem, jako że zostaję w Ouagadougou, należało zdobyć
jakieś pożywienie. Do stanowiska z grillem nie wróciłem, przecież rano grill
nie do końca halo. Kawałek dalej stał człowiek z termosami, za 100 franków z
używanej przed chwilą szklanki (i wypłukanej dość skrótowo w misce z brudną
wodą) napiłem się herbaty Lipton, bardzo tu popularnej. Niestety do jedzenia
nie miał nic. Popijając herbatkę niespiesznie, obserwowałem życie ulicy. Pomimo
szeroko zakrojonych poszukiwań nie znalazłem stoiska z żywnością, herbatniki
były szczytem moich marzeń. Szczęśliwym trafem trafiłem w końcu na stację
benzynową, a tam… sklep! Normalny, oświetlony, klimatyzowany sklep! Jak w raju.
Poszedłbym kawałek dalej, pewnie znalazłbym czysty prysznic z ciepłą wodą
(której podczas tej podróży jeszcze nie doświadczyłem). Sklep miał bardzo, ale
to bardzo, ograniczony asortyment, ale i mały cud jest cudem prawda? Kupiłem
trzy produkty (herbatniki i z próżności mleko czekoladowe). I jak gospodarki
tego kontynentu mają rozkwitać, jak kraje mają rozwijać się, skoro nawet trzy
zakupione produkty wyprodukowano w: Iran, Belgia, Turcja? Będą wszystko
importować, milionerami nie zostaną. W Polsce też często kupujemy w marketach
produkty zagraniczne, ale uczciwie mogę przyznać, że sprawdzam kraj pochodzenia
produktu i kiedy jest taka możliwość (a najczęściej jest), zazwyczaj wybieram
produkt polski, ceny zazwyczaj są bardzo zbliżone. W Ghanie czy Burkinie
takiego wyboru najczęściej niestety nie ma.
Wieczorem studiowałem jeszcze raz, dokładnie, sytuację na
drodze do i w okolicach Bobo-Dioulasso. Nie chodzi wyłącznie o bandytyzm
drogowy. Bobo leży znacznie bliżej granicy Mali. A cały obszar Mali jest
wyłączony z jakichkolwiek podróży ze względu właśnie na duże ryzyko ataku czy
porwania. Wyjątek stanowi Bamako, które świeci się nie na czerwono, ale na
pomarańczowo (tylko niezbędne podróże). Doszedłem do wniosku, że do miasta mogę
pojechać. Natomiast nie będę urządzał wypadów na jakiekolwiek wsie, które są
bardzo malownicze i godne spaceru czy dwóch, ale zdecydowanie mniej bezpieczne.
Z tego też powodu nie będę poszukiwał możliwości podróży szutrem do Hamale, ale
grzecznie wrócę do Ouagadougou i pojadę autobusem, z żołnierzami, do granicy w
Paga.
Zła sytuacja polityczna w regionie zmusiła mnie do
rezygnacji z bardzo wielu atrakcji, miejsc absolutnie wartych odwiedzenia. W
samej Burkinie to Kraj Lobi, Gorom-Gorom, rezerwat hipopotamów koło
Bobo-Dioulasso, pięknie zdobione domy we wsi Tiebele czy okolice Banfory. W
Nigrze – słynne muzeum etnograficzne w Niamey. W Wybrzeżu Kości Słoniowej –
Abidżan i Yamassoukro. Nie mogę z Ouagadougou pojechać do Beninu, bo napady na
drogach. Z Togo zrezygnowałem ze względów finansowych (droga wiza, aby zobaczyć
dwie czy trzy wioski podczas gdy w Ghanie pozostało jeszcze parę ciekawych
miejsc).
Mam nadzieję, że nadejdzie taki dzień, kiedy po regionie
będzie można śmigać we wszystkie strony bez sprawdzania bieżących raportów z
ambasad. Być może ja tego doświadczę. A jak nie, to być może moja Córka. Bo
region to przepiękny.
Na koniec wszystkim tym, którzy pomimo braku zdjęć zajrzeli
do wpisu i więcej, przeczytali go od początku aż do tego miejsca, dedykuję
cytat z Kazimierza Nowaka (tytułem ciekawostki): Starsze jednak prezentują otwarcie swe kobiece wdzięki i karmią dzieci,
ukryte za plecami, co żadnej trudności im nie sprawia. W wielu szczepach
umyślnie obciąża się piersi, aby potem, nie zdejmując dziecka z pleców i nie
odrywając się od codziennych prac, móc je karmić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Anonimowi komentatorzy, przy 'Komentarz jako' wybierzcie - anonimowy. Dzięki.