Tamale, 14 sierpnia, środa
Pierwsza, dość skuteczna niestety, pobudka – czwarta rano.
Muezzini obwieszczają światu, że Allah jest wielki. Jak by nie mógł być wielki
o siódmej czy ósmej. Moim skromnym zdaniem każdy zainteresowany wie, że Allah
jest wielki. A jeśli ktoś nie wie, widać nie zainteresowany. To po co mu
krzyczeć do ucha? Rozumiem też ludzi w Polsce, którzy toczą z parafiami boje o
dzwony wcześnie rano w niedzielę. No przecież kto ma wiedzieć, że będzie msza,
ten wie. Żyjemy jakoś razem, szanujmy się.
Ślad buta na wysokości jakieś 1,5m |
Moskitiera w oknie; wygląda strasznie, ale bardzo potrzebna |
Dzień rozpocząłem, jak kodeks podróżnika przykazał, od
wycieczki na lokalną stację STC. Bardzo dobrze, że ten przewoźnik tu operuje. Tro-tro są powszechnie dostępne, w miarę
szybkie, a ich ceny porównywalne. Niemniej są śmiercią na kółkach. Tak jak ten,
który przywiózł mnie do Kumasi z Cape Coast. Facet nie miał sprawnych hamulców,
a pędził jak wariat! I to przez pagórki. Kierowcy autobusów też nie są aniołami
wśród szoferów. Ale autobus jest większy, silniejszy. Jeśli dojdzie do
zderzenia z samochodem osobowym czy vanem, mówiąc brutalnie – mam większe
szanse. Przytomnie zawsze odmawiam zajęcia miejsca z przodu, mimo iż takie
propozycje się zdarzają.
W kasie STC dowiedziałem się, że dziś wieczór odjeżdża
autobus do Akry, ale wszystkie miejsca są już zajęte. Mogę jechać jutro rano do
Kumasi. Kumasi nie lubię ze względu na tłok, hałas i smog. Zajmuje kilka godzin
wjechanie do miasta, kolejne kilka z niego wyjechanie. No i jeszcze trzeba się
jakoś w nim poruszać. Niemniej jednak stacja STC znajduje się bardzo blisko
prezbiterian, kilka minut spacerkiem. Nawet dla człowieka z czerwonką (inna
nazwa dyzenterii) nie stanowi to jakiegoś specjalnie ambitnego zadania. No więc
dobrze – jutro rano jadę do Kumasi. A to oznacza, że jeszcze jedną noc muszę
spędzić w Tamale.
Będąc na dworcu zauważyłem coś pięknego – bufet stylizowany
na kawiarenkę. Przez mój ograniczony umysł przemknęła myśl, że może mają tu coś
co można nazwać śniadaniem? Tak, ehe, mieli. Typowe tradycyjne i pożywne
śniadanie - ryż z kurczakiem. Ale mieli
też herbatę Lipton, a moja umiejętność negocjacji i piękne oczy doprowadziły do
tego, że pani z kafejki usmażyła mi chudy omlet z cebulką. Takie miałem
śniadanie, a co. Wychodząc z dworca zrobiłem jeszcze jedną szaloną rzecz –
wszedłem na targ. Musiałem sobie kupić parę koszulek.
Reszta dnia spłynęła mi na odchorowywaniu czerwonki,
obserwowaniu życia mieszkańców Tamale i hotelu Al. Hassan. Kiedy wchodziłem do
hotelu pod wieczór, spotkałem policjanta. Szukał pokoju. Kiedy znalazł, na
korytarzu pojawiła się kobieta, przyszła z zewnątrz. Była przygnębiona, szła
powoli, głowa opuszczona. Jak na egzekucję. Zresztą ubrana była na czarno, co
tutaj najczęściej oznacza żałobę. Policjant wskazał jej pokój bez słowa. Ona,
łamiącym się głosem, zapytała: Mam wejść
do tego pokoju?. I oboje zniknęli za drzwiami. Oczywiście od razu pojawiły
się bardzo negatywne skojarzenia. Tym bardziej, że policje afrykańskie na co
dzień nadużywają, i to znacznie, swojej władzy. Być może miałem do czynienia z
tego właśnie przykładem. Oboje weszli do hotelu osobno. Ja byłem jedyną osobą
widzącą, jak wchodzą do jednego pokoju. Moja wyobraźnia już podpowiadała mi, że
byłem świadkiem niesamowitego skandalu mogącego pogrążyć funkcjonariusza i
pewnikiem wpadnie on do mnie w środku nocy z kałachem, aby uciszyć niewygodnego
świadka. Na szczęście nie wpadł.
Widziane z mojego okna:
Dwie plotkują i jedna się modli |
Na kolację cóż mogłem zjeść… Był ryż z wołowiną, kolejnego
wieczora był ryż z kurczakiem, to dziś ryż z… wołowiną. Wyczerpałem menu
hotelowej restauracji, tak chwalonej w Rough Guide (tak naprawdę jedzenie
donoszą z ulicznej garkuchni). Umówiłem się, że jutro między piątą a wpół do
szóstej zostanę zbudzony. I tak zakończył się mój ostatni dzień w Tamale.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Anonimowi komentatorzy, przy 'Komentarz jako' wybierzcie - anonimowy. Dzięki.