piątek, 5 lipca 2013

...czyli jak Pasażer do sądu jeździł


SKAZANY NA KALISZ

PART TWO

Jakiś czas temu opisałem na łamach niniejszego bloga moją drogę z Leszna do Kalisza, na wezwanie tamtejszego sądu. Niby nic specjalnego. Facet przyszedł na dworzec, wsiadł w pociąg i pojechał do Kalisza.
Wow. Jest o czym pisać, no rzeczywiście. Może zdaniem wielu nie ma, ale znajdzie się jeden wariat z drugim, dla których opowieść o egzotycznej wyprawie z Leszna do Kalisza może okazać się ciekawa. Bo sęk w tym, moi drodzy, żeby widzieć te małe, niepozorne rzeczy, które składają się jak mozaika na naszą codzienność. Jeśli zaczniemy widzieć coś fajnego w codzienności, spróbujemy dorzucić do niej trochę barw, życie pewnie stanie się ciut bardziej znośne. Bo wielkie rzeczy raz po raz nadejdą, owszem. Ale między nimi jest sporo miejsca na małe kamyczki, spośród których każdy może cieszyć. Tego wszystkim życzę. Za miesiąc uraczę Czytelnika relacją z Czarnego Lądu, bo szykuje się kolejna samotna wyprawa (powrót do czarnej Afryki po pięciu latach!). Ale póki co cieszy mnie polska, bynajmniej nie szara, codzienność.

A oto, co wydarzyło się po moim przyjeździe:
Śmierdzący i zamazany skład Przewozów Regionalnych przywiózł mnie na stację Kalisz mniej więcej punktualnie. Super. I na tym super się skończyło. Wysiadłem i popadłem w stan szoku, który można by nazwać stanem ostrego poczucia nicości. Skład Przewozów pogramolił się dalej, w kierunku Łodzi. Ja pozostałem na peronie, na którym wysiadło w sumie może kilka osób. Jak na ponad stu-tysięczne miasto stosunkowo niewiele. Deszcz lał. Niby jakieś budynki, ale takie jakieś bezosobowe, magazyny czy coś w tym stylu. Budynek dworca owszem, ładny, zabytkowy. Zamknięty na cztery spusty. Poza deszczem pustka i wszechobecna przenikliwa nicość. Te parę osób, które wysiadły, rozpierzchło się szybko po okolicy.
Ponieważ wyjazdy "oficjalne" (a do takich zaliczam stawienie się w sądzie) lubię sobie trochę wcześniej rozplanować, żeby nie przegapić ważnych rzeczy, wiedziałem doskonale, że z dworca autobusu do centrum miasta raczej nie złapię. Z mapki lokalnego przewoźnika, którą znalazłem w sieci, wynikało, że z dworca odjeżdżają autobusy tylko jednej linii. I to stosunkowo rzadko.

"Węzeł przesiadkowy" na kaliskim dworcu kolejowym

Z tej samej mapki wynikało jednak, że blisko dworca kolejowego znajduje się autobusowy. I z dworca autobusowego kursować miało więcej autobusów, jeden spośród których z pewnością do centrum mnie zabierze. We wcześniejszych myślach widziałem siebie dojeżdżającego do starówki na tyle wcześnie, by jeszcze przed wizytą w sądzie przejść się jej uroczymi zapewne uliczkami, może nawet wyjść poza, posiedzieć w kawiarni (wszak należało zjeść drugie śniadanie)... Złym znakiem był deszcz. Kawiarni co prawda nie przekreślał, ale spacer po starówce powoli zaczynał znikać z moich myśli. To było zanim zacząłem poszukiwać dworca autobusowego.

Poblem ze znalezieniem dworca autobusowego polegał mniej więcej na tym, że pomiędzy dworcami jakiś bezduszny inwestor zaczął stawiać galerię handlową. Galerię, która dosłownie stanęła mi na drodze. Podchodzę do robotnika z budowy i pytam, jak dojdę na dworzec autobusowy.
Mistrzuniu, tam idź w tamtą stronę i tamtędy dojdziesz na dworzec. No dobra. To idę. Deszcz leje. Droga wydaje się dziwna, ale idę. Poniżej zapis mojej drogi na dworzec autobusowy - trasą wskazaną przez "Mistrzunia".


Trasa Mistrzunia prowadziła obok poczty, której funkcjonariusze jak te mróweczki uwijali się pomimo przeciwności losu

Na placu przed pocztą zatrzymał się przy mnie samochód. Przepraszam, nie wie pan, jak dojadę na dworzec autobusowy? Bo szukam drogi i nie mogę znaleźć. Robotnik mówił, że trzeba iść w stronę, z której Pan właśnie wrócił. Ale przejechać tam się nie da. No, może Panu pieszo się uda. Ja wracam

Drogę umilała Deszczowa piosenka

Nie ja pierwszy podążałem na dworzec autobusowy "drogą Mistrzunia"

Niektórym podróżnym nie spieszyło się...

Ślepa uliczka. Mistrzuniu stracił w moich oczach niewyobrażalnie. Nic to, trzeba wracać
W tak pięknych okolicznościach przyrody...

Żeby nie było, że trasa Mistrzunia przebiegała jakimiś haszczami - były też zabudowania

Skoro "droga Mistrzunia" okazała się złym tropem, na gwałt potrzebowałem nowej koncepcji. Pomóc w tym miał człowiek napotkany na jeziorze pełniącym również funkcję parkingu przed pocztą. Oj, to musi Pan iść z powrotem w stronę dworca kolejowego, skręcić w lewo i tam będzie droga. I tak zrobiłem. Poszedłem, skręciłem, znalazłem drogę. Zaprowadziła mnie do niewielkiego bloku mieszkalnego. Pod blokiem pytam kolejnego kaliszaka o drogę. No to pan pójdzie ze mną, proszę bardzo. Konkretnie, na temat. To lubię. Kaliszak spod bloku zaprowadził mnie na plac budowy galerii handlowej. I teraz musi Pan iść przez plac. Tak, przez sam plac budowy. I za placem budowy będzie dworzec autobusowy. Mistrzuniu nie wiedział, że muszę iść przez plac? Posłał mnie w jakieś zarośla. A tu proszę, wystarczy przez plac.
Niejeden czytelnik powie Idiota. Pcha się w jakieś krzaki kiedy od razu widać, że droga prowadzi donikąd. Trzeba było od razu przez plac! Może i tak. Ale na swoje usprawiedliwienie dodam, że droga przez plac też zbyt reprezentacyjna nie była. Poza tym nie znałem dokładnej lokalizacji dworca autobusowego, a w krzaki skierował mnie przecież sam Mistrzuniu.
A droga przez plac budowy wyglądała mniej więcej tak:

Starsza pani widząc, że robię zdjęcie: Tak. To się nadaje do gazety. I do telewizji się nadaje. Żeby człowiek na starość przejść nie mógł, cholera jasna!

I tu muszę się pochwalić - dotarłem do dworca autobusowego. Zajęło mi to około godziny. Byłem mokry, miałem obłocone buty i nogawki. Nie muszę przypominać, że przyjechałem do Kalisza w celach oficjalnych. Postanowiłem nie wędrować już w padającym wciąż deszczu po starówce, ale znaleźć jakieś przyjemne miejsce, napić się herbaty i wyschnąć. Nie mogłem pojawić się w sądzie jak jakaś fleja prawda?
Tymczasem pojawiam się na dworcu autobusowym. Tam przynajmniej toczyło się jakieś życie, choć niezbyt intensywne. O tej godzinie poranny szczyt był już wspomnieniem niedalekiej bo niedalekiej, ale jednak przeszłości. Dworzec nieduży, skromny, ale ładny i wygodny... Wygodny byłby, gdyby nie to, że los uwziął się, aby wycieczkę do Kalisza skutecznie mi utrudnić. Otóż wspmniana budowa galerii handlowej skłoniła władze do przeniesienia przystanków autobusów miejskich, które zniknęły z dworca autobusowego. Decyzja niezrozumiała tym bardziej, że autobusy z innych miejscowości jakoś na ten dworzec wjeżdżały. Tymczasem te miejskie usunięto. Zapytałem sympatycznej pani kioskarki w niewielkim holu dworca, jak mogę dotrzeć do owych przeniesionych przystanków. Pani kioskarka wskazała palcem na... plac budowy galerii. Musi pan tam dojść do głównej drogi, przejść na pasach, skręcić w lewo - to tam. Pani podpowiedziała mi jeszcze, które linie zabiorą mnie do centrum. Sprzedała mi bilety. Pożegnaliśmy się i pełen dobrych wspomnień o pani kioskarce ruszyłem w dalszą drogę.
Niestety wskazówki przekazane mi przez moją nową przyjaciółkę nie okazały się wystarczająco prezycyjne. Nie chcę wnikać w detale poszukiwania (w deszczu) właściwego przystanku. Powiem tak - trafiłem za trzecim razem. Problem polega na tym, że na przystankach w Kaliszu oznaczenia są raczej mierne. Wywieszone są numery niektórych linii zatrzymujących się na danym przystanku, ale niestety nie wszystkich. Podjeżdża autobus, którego w ogóle się nie spodziewasz i z którego rozkładem na przystanku się nie zapoznasz. Przy czym, aby dodatkowo utrudnić podróżnemu życie (bo kaliszak pewnie się w tym jakoś orientuje), oznaczenia poszczególnych linii składają się z cyfr i liter. I tak, na przystanku masz wywieszony rozkład jazdy linii dajmy na to '19'. A tu nagle podjeżdża autobus linii '19E' albo '19D', o której istnieniu nie miałeś dotąd zielonego pojęcia. Destynacja wyświetlona na autobusie nie pasuje zupełnie do niczego. Pomieszanie z poplątaniem. To jednak nie zrazi zawziętego miłośnika transportu publicznego (taniej, bardziej ekologicznie). Na szczęście za pierwszym razem wsiadłem we właściwy autobus i dojechałem bezproblemowo w okolice sądu przy Alei Wolności 13.

Miałem jakieś półtorej do dwóch godzin czasu. Deszcz padał nieustannie, i to całkiem intensywnie. Podjąłem strategiczną decyzję o ewakuowaniu się do jakiegoś przyjemnego suchego miejsca. A żeby wilk był syty i owca cała, postanowiłem miejsca tego poszukać nie gdzie indziej, jak na kaliskiej starówce, pełen nadziei, że deszcz w końcu przestanie padać i zdołam odbyć krótki spacer. Z sądu rzut kamieniem, wystarczy przejść przez most na Prośnie. Minąłem małą elektrownię wodną, klasztor oo. franciszkanów i dotarłem do serca miasta - do rynku. Nie mogę powiedzieć, że centrum Kalisza tętniło życiem. Ale dlaczego miało tętnić? W taką pogodę, przed południem w dzień roboczy - to nie czas na rodzinne spacery. Trafiłem do całkiem przyjemnego miejsca zwanego Cafe Uno. Naprawdę przyjemnie. Poczytałem gazetkę, wypiłem zieloną herbatę. No i skusiła mnie reklama naleśników ze świeżymi truskawkami, ustawiona elegancko na zajętym przeze mnie stoliku. Za oknem rynek, ratusz (trochę niedoinwestowany). Czasem przemknął szybko zmoknięty przechodzień. W kawiarni byłem jedynym klientem, później zaczęli dochodzić kolejni. Widać ranny ze mnie ptaszek. Żeby nie przesłodzić, wytykam jeden minus - w kawiarni co prawda wyświetlało sieć miejscowego hot-spotu, ale sygnał był na tyle słaby, że nie dało się zrobić właściwie nic. A przecież byłem na samym rynku!
Trochę w Cafe Uno obeschłem i o czasie stawiłem się - ponownie mijając klasztor franciszkanów - w sądzie przy Alei Wolności. Niestety deszcz lał nieustannie. Na pocieszenie szybka fotka kaliskiego rynku. Po ilości stolików, parasolek wnoszę, że o innych porach toczy się tu całkiem przyjemne mieszczańskie życie.


Z sądu wyszedłem z kwaśną miną. Nie dlatego, że sąd wydał niekorzystne dla mnie orzeczenie, bo nie wydał. Nie wydał żadnego orzeczenia. Dostałem kolejne "zaproszenie" do Kalisza, na wrzesień. Może przynajmniej padać nie będzie. Mam tę przewagę, że wiem już, jak dotrzeć do miejskiego autobusu. Chyba, że do września pozmienia się (nie)organizacja ruchu. Oby nie.
Tak dumając sobie nad losem zagubionego między kaliskimi dworcami podróżnego dotarłem do przystanku. Ponownie wpadłem w szał linii poplątanych i pomieszanych. Ludzie oczekujący na autobus stali pewnie i dziarsko. Oni wiedzieli, dokąd jadą i, co ważniejsze, którą linią. Ja, przyjezdny, byłem zdany na łaskę losu. Tymczasem na przystanek podjeżdża autobus linii '19E'. Nie muszę oczywiście wspominać, że przystankowa informacja o tej linii milczy. Ani rozkładu, ani trasy, nic. Na czole autobusu wyświetlono 'Ostrów Wielkopolski'. To tam miałem dotrzeć pociągiem z Kalisza, do którego odjazdu wciąż miałem półtorej godziny. Pół minuty na podjęcie decyzji. Jechać pociągiem czy wsiąść do tego autobusu? Półtorej godziny, droga przez plac budowy, a może dojechawszy szybciej do dworca w Ostrowie złapię jakiś wcześniejszy pociąg do Leszna... Wsiadłem w autobus. I to była dobra decyzja. Zapłaciłem ciut mniej za podróż do Ostrowa i zyskałem czas na spacer po tym póki co nieznanym mi mieście. A to dlatego, że mimo szybszego wyjazdu z Kalisza wcześniejszego pociągu do Leszna nie złapałem. Bo takiego najzwyczajniej w świecie nie było. Kalisz żegnałem, niestety bez większego żalu - ot urok pierwszego wrażenia. Gdyby nie padało, pewnie chciałbym ów piastowski gród poznać lepiej, no ale padało.

Miłośników Ostrowa Wielkopolskiego zapraszam do kolejnego postu.

A do władz Kalisza mam małą prośbę - pomyślcie trochę o ludziach. Fajnie, że jest duża inwestycja, ale, zwłaszcza w taką pogodę, brodzenie w błocie nie należy do największych przyjemności. No chyba, że w błoto wejdzie jakiś masochista. I transport publiczny... Ludzie, weźcie to jakoś oznaczcie. Proszę. Współczesna technologia stwarza pewne możliwości, niedrogie, wymagające minimum dobrej woli.

Władzom Kalisza dedykuję poniższe zdjęcie, jako dowód, że są takie miejsca, do których miejscowi włodarze doprowadzą Cię (czy tego chcesz czy nie) szybko, sprawnie i skutecznie. Podobnego zaparcia i silnej woli życzę w sprawie dworca i przystanków.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Anonimowi komentatorzy, przy 'Komentarz jako' wybierzcie - anonimowy. Dzięki.