sobota, 17 sierpnia 2013

Dylematy Pasażera

Tamale, wtorek 13 sierpnia

Tamale nie jest szczególną perełką architektoniczną. Kolonialiści nie pozostawili tu okazałych budowli. Zatrzymałem się tu głównie ze względu na fakt, że to stolica północnego regionu Ghany, czyli najbardziej muzułmańskiej części kraju. Tak więc znacznie różni się Tamale kulturowo od Cape Coast czy nawet Kumasi. A mi, kiedy to piszę, towarzyszą dźwięczne śpiewy muezzinów.




Zatrzymałem się w hotelu Al Hassan. Miejsce nieszczególne. Hotel wielki, ciemny, nieco straszny i paskudnie zaniedbany. I wszędzie czuć smród wody, która wyciekła z rur w toalecie. Oni taką cuchnącą wodą myją tu podłogi. Nie wiem skąd ją biorą. Tamale słynie z problemów z bieżącą wodą, chociaż ja akurat nie doświadczyłem takowych. Załapałem się tylko na najtańszy, odkąd przybyłem do Afryki (16 cedi), pokój. Swoją jakością dorównał niskiej cenie. Straszny. Nawet jak na tutejsze warunki. Toaleta w korytarzu – nie wiadomo co bardziej zapuszczone. Zwłaszcza, że nie można zamknąć drzwi i kiedy załatwiasz swoje potrzeby, widzi cię cały korytarz (toaleta jest u szczytu korytarza). Nie ma innych pokoi, trudno. Wymusiłem jednak, że jutro przeniosę się do pokoju z łazienką. Być może będzie czystszy. W tym, który zająłem wczoraj, po poprzednikach były jeszcze papierki. Nie zastanawiam się nawet, kiedy zmieniano prześcieradło.




Miejsce to, choć jest straszne, ma swoje plusy. Blisko centrum (czyli targu i dworca autobusowego), blisko do kafejki z dość silną siecią, no i mają tu sklepik (napoje, herbatniki i papier toaletowy) i restaurację. Papier musiałem kupić, ponieważ hotel tego luksusu nie zapewnił. W recepcji powiedziano mi, że papier jest w biurze, a biuro zamknięte (w środku dnia). Restauracja trochę przypomina mi tę z Kumasi. Tu też wszedłem i wzbudziłem zdziwienie, że chcę coś zjeść. Nawet światło było zgaszone. Ale tu szczęśliwie dano mi wybór dań: ryż z kurczakiem albo ryż z wołowiną. Zjadłem z wołowiną. Muszę przyznać, dobry. Później zorientowałem się, że przynoszą to z zewnątrz, z jakiejś ulicznej garkuchni.  

Zaparkował w kanale ściekowym
W sklepiku, o którym wspomniałem, pracuje bardzo ciekawa kobieta. Jest niesłychanie wpatrzona w telewizor. O dziwo nawet wówczas, kiedy w telewizji nic nie ma i ekran śnieży. Ona siedzi z nogami wyciągniętymi na lodówce i wpatruje się w ten ekran, jak by czekała na sygnał od obcych. Kiedy chcę coś kupić, muszę trzy razy coś powiedzieć, zanim sprzedawczyni zauważy moją obecność. Raz miała pomocnicę. Pomocnica rozłożyła sobie za telewizorem dywanik i, mimo głośnego serialu, wznosiła swe prośby do Allaha.

Wstępne plany zakładały, że z Tamale skieruję się na południowy wschód, w kierunku górzystego pogranicza z Togo i jeziora Wolta. Niestety nie udało mi się zarezerwować pokoju w słynnym Hotelu Wolta w Akosombo, ale otworem czekało miasteczko Hohoe i góra Adaklu. Planowałem również marsz przez las do eko-wioski Xofa na wybrzeżu jeziora. Dyzenteria zmusiła mnie jednak do poważnej modyfikacji tych planów. I tak jak góra Adaklu miała być wisienką na torcie i moim pożegnaniem ze Złotym Wybrzeżem, tak teraz utknąłem w Tamale i stanąłem przed trudną, głównie z ambicjonalnego punktu widzenia, decyzją.

Optymalnym rozwiązaniem byłoby odczekać, aż dolegliwości miną, powrócą siły, i wówczas rzucić się na wspinaczki. Niestety nie ma na to czasu, w niedzielę mam samolot do Europy. Tymczasem, będąc mniej więcej pośrodku choroby, nie czuję się specjalnie na siłach do ambitnego treku. Choroba znacznie rzadziej, ale jednak atakuje nadal. Dolegliwości nie są już tak uciążliwe, ale do pełnego zdrowia jeszcze ze trzy dni mi zostały. I szczerze mówiąc czuję, że mam jeszcze trochę sił do odrobienia. Paskudnie szybko się męczę. Warto dodać, że podczas biegunki „siła rażenia” antymalarycznego Malarone nie jest imponująca, ponieważ lek zbyt słabo wchłaniany jest przez organizm. Nie muszę wspominać, że jezioro czy las to siedlisko moskitów, których powinienem teraz unikać. Te wszystkie wątpliwości targały mną przez cały dzień. Jutro chcę wyjechać z Tamale, ale dokąd? W kierunku Hohoe, czy główną trasą w kierunku Akry? Wieczorny atak dyzenterii przelał czarę goryczy, jutro wybiorę się z samego rana na dworzec STC zbadać możliwości podróży w kierunku Akry. I nie ukrywam, że to taka mała symboliczna ambicjonalna porażka, spowodowana tym, że już w weekend muszę opuścić Ghanę. Akurat wtedy, kiedy choroba powinna być już nieprzyjemnym wspomnieniem. No trudno, lepiej ponieść symboliczną porażkę niż zawieźć do domu na pamiątkę prątki malarii. Z drugiej strony myśl o tym, że w poniedziałek, po trzech tygodniach zobaczę tych, za którymi tęsknię (moje dwie Panie, w tym jedna jeszcze załatwiająca się do nocnika), pozwala mi nie myśleć za dużo o górze Adaklu, która zwie się teraz Górą, z której Pasażer zszedł na tarczy.


Najpierw szereg drzwi zamknęła przede mną polityka i bandyci. Teraz – czerwonka (inna nazwa dyzenterii). Szczęśliwie wiele drzwi pozostało dla mnie otwartych. Na kontynencie zwanym Afryką ciężko zrobić cokolwiek według z góry ustalonego planu, zwłaszcza długofalowego. Szczególnie, kiedy czas goni. Trzeba to przełknąć. Dobrą wiadomością jest fakt, że Czarny Ląd w swej różnorodności zawsze zaproponuje alternatywę. Mam nadzieję, że jutro zaproponuje mi też dobre połączenia autobusowe. A tymczasem pozdrawiam z mojego nowego pokoju, już z łazienką (tak, dopiąłem swego i zmieniłem).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Anonimowi komentatorzy, przy 'Komentarz jako' wybierzcie - anonimowy. Dzięki.