wtorek, 13 sierpnia 2013

Najprzyjemniejsze w Afryce Zachodniej?..

Bobo-Dioulasso, sobota 10 sierpnia 

Dzisiejszy dzień nie był moim najszczęśliwszym. Od samego poranka męczy mnie bowiem dość powszechna dolegliwość żołądkowa wśród podróżnych – biegunka. Źródeł zatrucia, zapewne bakteryjnego, może być wiele w strefie tropikalnej. Być może dlatego tzw. choroba podróżnika dotyka ok. 20-50% podróżujących.



Dolegliwość zmusiła mnie do opóźnienia wyjścia na miasto. Nieco zmodyfikowałem też trasę, skracając ją nieco. Pierwszym punktem mojej wyprawy była lokalna apteka, chciałem kupić termometr. Miałem bowiem wrażenie, że mam gorączkę. Niestety apteka zamknięta. Termometru niet (w hotelu też nie mają).

Odwiedziłem podobno najatrakcyjniejsze zakamarki miasta, a więc okolice Wielkiego Targu i Wielki Meczet (choć niewielkich rozmiarów). Meczet, już spieszę tłumaczyć, został zbudowany w tzw. stylu Sahelu. Dlatego wygląda trochę niecodziennie. Tego typu meczety są bardzo popularne m.in. w ogarniętym rebelią Mali. 

"Wielki" Meczet
Pod meczetem przesiadywało dwóch przewodników, jak najbardziej legalnych, oficjalnych, ale niestety nie mówiących po angielsku. Za tysiąc franków proponowali wejście do meczetu i wycieczkę przez stare miasto (które stanowiło de facto kilka glinianych chatek i tyleż stoisk artystów). Być może skusiłbym się, gdyby nie spowodowane infekcją złe samopoczucie. Tym razem przewodnik musiał obejść się ze smakiem. A ja po drodze zakupiłem jeszcze kilka artykułów spożywczych, ale na niewiele się to zdało.




Bobo-Dioulasso zostało uznane w Rough Guide za jedno z najprzyjemniejszych, jeśli nie najprzyjemniejsze, miasto Afryki Zachodniej. Przyjechałem tutaj, żeby przekonać się o tym na własnej skórze. I nie przekonałem się niestety. Miasto ładne, owszem. I być może odrzewione ulice dają nieco wytchnienia od spiekoty (której też za wiele nie doznałem ze względu na porę deszczową). Ale to jeszcze nie czyni miasta przyjaznego turystom. Ilekroć wyjmowałem aparat, żeby zrobić zdjęcie, niezależnie od tego co chciałem sfotografować, choćby i drzewo – spotykały mnie napominania, komentarze i nagany ze strony przechodniów. Raz nakrzyczała na mnie kobieta przejeżdżająca akurat na skuterze. Z czego to wynika nie wiem. Są podobno szczepy, które wierzą, że fotografia może skraść im duszę, ale nie sądzę, by dotyczyło to społeczności Bobo. Może ludzie czują się tu pępkami świata uważając, że prawdziwym celem każdego aparatu czy kamery jest uwiecznienie właśnie ich? Któż to wie. Fakt faktem ludzie w Burkinie są bardzo grzeczni i przyjaźni, dopóki nie wyjmie się aparatu. Ich kraj, ich prawo. Bobo-Dioulasso chciałem wpisać na listę najprzyjemniejszych miejsc odwiedzonych przez Pasażera. Nie wpisałem. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Anonimowi komentatorzy, przy 'Komentarz jako' wybierzcie - anonimowy. Dzięki.