wtorek, 20 sierpnia 2013

Miasto w mieście, czyli w enklawie dobrobytu

17 sierpnia, sobota, Akra

Dzisiejszy dzień przeznaczam na szereg spraw, które uznać by można za elementy aklimatyzacji do cywilizacyjnego skoku. Skok ten czeka mnie już jutro. A więc: taplamy się w ciepłej wodzie (która niestety kończy się po paru minutach), cieszymy się nieco szerszym niż dotychczas hotelowym menu (koniec z ryżem z kurczakiem i banku!), śpimy w czystej pościeli i nie brzydzimy się toalety.




Niestety nie cieszymy się wi-fi (fundamentalny cios, jaki zadał mi Airport View Hotel). Obiecano mi, że do popołudnia sieć zostanie naprawiona. Dlatego nie zmieniłem hotelu po jednej nocy. Niestety naprawa nie została sfinalizowana i czekała mnie wizyta w kawiarence internetowej w dzielnicy Osu. Kawałek drogi stąd, że dodam. Jeszcze dość niewielki szkopuł, ale w droższym hotelu i taki się liczy, od droższego hotelu oczekujemy przecież wyższego standardu. Chodzi o niewielki sejf, do którego chciałem schować dokumenty, aparat, żeby ich nie taszczyć wszędzie ze mną. Nie mogłem z sejfu skorzystać ponieważ był zamknięty. No a ponieważ to sejf, nie mogłem go sobie ot tak otworzyć. Niestety nie mógł nikt. Z recepcji dzwonili do jakiegoś menadżera, który podobno mógł, ale jakoś się nie udało. Słyszałem tylko "pracujemy nad tym". Podobnie jak nad wi-fi, z porównywalnym skutkiem. Zresztą o rozmowę z menadżerem prosiłem kilkukrotnie i nie znalazł dla mnie hotelowy kierownik czasu.

W hotelu znalazłoby się parę niedociągnięć...
Plusem jest bliskość lotniska Kotoka
Airport View Hotel
Poza opływaniem w luksusy godne emerytowanego turysty ze Szwecji odwiedziłem dziś, ze względów zarówno praktycznych jak i socjologicznych, "białą" enklawę w Akrze - centrum handlowe Accra Mall. Obok mieszkających tu cudzoziemców kompleks odwiedzają "zeuropeizowani" tubylcy, najczęściej ci o nieco szerszych portfelach. Są tu sklepy znanych marek, jest nawet supermarket. Też kino, restauracje serwujące obok ryżu z kurczakiem (najpopularniejszy) również inne przysmaki. Ruch spory.


Wstąpiłem do supermarketu. Chciałem kupić parę produkowanych lokalnie smakołyków dla bliskich w Polsce. Oczywiście import nie wchodził w grę, przyjeżdżałem z Ghany i chciałem przywieźć coś z Ghany. Odpada więc gin Savanna (prod. RPA) i właściwie każdy inny dostępny tu alkohol. Odpadają słodycze. Po jakimś czasie pozostałem z suszonymi owocami. Nie znalazłem zupełnie nic innego, pakowanego fabrycznie, co byłoby produkowane w Ghanie. Ciężko to widzę. Narody, które wszystko kupują na zewnątrz, daleko nie dojeżdżają. W Europie wszystko importują chociażby Islandczycy (bo poza rybami właściwie nic nie mają), ale za to rozwinęli do imponujących rozmiarów sektor usług finansowych (imponujące były też problemy wyspiarskiego kraju po wybuchu dobrze znanego nam kryzysu). A i niektóre suszone owoce przyjechały z RPA. Szczęśliwie wygrzebałem te miejscowe. Kupiłem też lokalnie wytwarzaną czekoladę, choć jako urzędowy czokoholik przyznam, że nie jest ona najlepszej jakości.

Accra Mall - elitarne miasto w mieście, i kawiarenka internetowa w dzielnicy Osu - to były moje cele dzisiejszego dnia. Jutro żegnam się ze Złotym Wybrzeżem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Anonimowi komentatorzy, przy 'Komentarz jako' wybierzcie - anonimowy. Dzięki.