sobota, 10 sierpnia 2013

Fajrant w Ouagadougou

8 sierpnia, Ouagadougou

Kolejny dzień w chłodnej (znacznie chłodniejszej niż Polska z tego co wiem) Burkinie Faso rozpocząłem dość bojowo. Przez całą noc nad katolicką enklawą stolicy latały, i to dość nisko, jakieś samoloty. Nad ranem odezwały się strzały, do złudzenia przypominające artyleryjskie. Wychodzę ze swojej ciemnej nory (pomimo sympatii pracujących tu ludzi to nadal Czarna Afryka – mieszkam w norze, choć w mieście są też bardzo drogie, pewnie jaśniejsze, hotele), a tu Francuzi siedzą na walizkach, męczeni jeszcze przez jakiegoś artystę, który rozkładał swoje figurki. Wyjeżdżają. Dodając do tego region, w którym się znajduję i najnowszą historię Burkiny – doszedłem do wniosku, że trzeba sprawdzić sytuację.


Odwiedziłem serwis afrykański BBC, odwiedziłem Foreign Office, odwiedziłem Departament Stanu i amerykańską ambasadę w Ouagadougou. Nigdzie nie było najmniejszej wzmianki o jakichkolwiek wartych uwagi wydarzeniach. Nie skierowano żadnego komunikatu do podróżnych. Czyli założyć można (mam nadzieję), że sytuacja jest normalna. Mam taką teorię, że owe hałasy to nic innego jak świętowanie końca Ramadanu. Strzały towarzyszyły mi przez cały dzień.

Poza tym sąsiadka miała rozstrój żołądka, strasznie wymiotowała. Dość wyraźnie było słychać, jako że część „ściany” pomiędzy nami stanowiły zastawione stolikiem drzwi wykonane z podłużnych blaszek, pomiędzy którymi były spore prześwity. Spoglądając pod odpowiednim kątem widziałem łóżko sąsiadów.

O umówionym czasie w hostelu zjawił się brat Abdou z samym Abdou. Siostra przyszła po mnie, nie chcąc wpuszczać obcych do hostelu. Ta zasada jest zrozumiała i często stosowana, tak że bez protestu podreptałem za siostrą na plac przed budynkiem. Goście moi przyszli mnie poinformować, że niestety ich krewny, u którego mieliśmy się zatrzymać, wyjechał z Bobo Dioulasso. I dlatego cały plan wziął w łeb. Było im naprawdę przykro, to było widać. Co prawda zdziwiłem się trochę, bo myślałem, że sprawa jest, jak to się mówi, ugadana. Ale nie gniewam się. Podziękowałem, że pokonali szmat drogi, żeby przekazać mi informację. Goście odeszli, a ja doszedłem do wniosku, że z czystego lenistwa pozostanę dzień dłużej w Ouagadougou. Siostra stwierdziła, że do jutra spokojnie mogę zostać, jutro przyjadą kolejni goście. Chciałem trochę odsapnąć, nadrobić zaległości z blogiem, trochę poczytać. Czasem w podróży potrzebny jest taki dzień.

Poza tym muszę przemyśleć kolejne półtora tygodnia drogi. Co prawda Abdou zaprosił mnie na nocleg do swojego domu z niedzieli na poniedziałek (w poniedziałek odjeżdża autobus do Ghany, który kursuje trzy razy w tygodniu), ale rozważam możliwość przekroczenia granicy w Hamale/Hamile. To dałoby mi szansę na przejazd skrajem Kraju Lobi, zobaczyłbym nowe miejsce. Pomimo twierdzeń przewodnika w sieci znalazłem informację, że z Bobo Dioulasso do granicy odjeżdża codziennie brusse taxi (brusse znaczy tyle co busz). Kiedy będę w Bobo, muszę rozpracować tą możliwość. Mogę to zrobić na miejscu, nie musząc jechać do granicy. Wówczas, gdyby taka możliwość istniała, mógłbym pokonać trasę Wa-Tamale-Hohoe-tama na zbiorniku Wolta i finalnie – lotnisko Kotoka w Akrze. I akurat starczyłoby mi czasu (w założeniu).

Tymczasem, jako że zostaję w Ouagadougou, należało zdobyć jakieś pożywienie. Do stanowiska z grillem nie wróciłem, przecież rano grill nie do końca halo. Kawałek dalej stał człowiek z termosami, za 100 franków z używanej przed chwilą szklanki (i wypłukanej dość skrótowo w misce z brudną wodą) napiłem się herbaty Lipton, bardzo tu popularnej. Niestety do jedzenia nie miał nic. Popijając herbatkę niespiesznie, obserwowałem życie ulicy. Pomimo szeroko zakrojonych poszukiwań nie znalazłem stoiska z żywnością, herbatniki były szczytem moich marzeń. Szczęśliwym trafem trafiłem w końcu na stację benzynową, a tam… sklep! Normalny, oświetlony, klimatyzowany sklep! Jak w raju. Poszedłbym kawałek dalej, pewnie znalazłbym czysty prysznic z ciepłą wodą (której podczas tej podróży jeszcze nie doświadczyłem). Sklep miał bardzo, ale to bardzo, ograniczony asortyment, ale i mały cud jest cudem prawda? Kupiłem trzy produkty (herbatniki i z próżności mleko czekoladowe). I jak gospodarki tego kontynentu mają rozkwitać, jak kraje mają rozwijać się, skoro nawet trzy zakupione produkty wyprodukowano w: Iran, Belgia, Turcja? Będą wszystko importować, milionerami nie zostaną. W Polsce też często kupujemy w marketach produkty zagraniczne, ale uczciwie mogę przyznać, że sprawdzam kraj pochodzenia produktu i kiedy jest taka możliwość (a najczęściej jest), zazwyczaj wybieram produkt polski, ceny zazwyczaj są bardzo zbliżone. W Ghanie czy Burkinie takiego wyboru najczęściej niestety nie ma.

Wieczorem studiowałem jeszcze raz, dokładnie, sytuację na drodze do i w okolicach Bobo-Dioulasso. Nie chodzi wyłącznie o bandytyzm drogowy. Bobo leży znacznie bliżej granicy Mali. A cały obszar Mali jest wyłączony z jakichkolwiek podróży ze względu właśnie na duże ryzyko ataku czy porwania. Wyjątek stanowi Bamako, które świeci się nie na czerwono, ale na pomarańczowo (tylko niezbędne podróże). Doszedłem do wniosku, że do miasta mogę pojechać. Natomiast nie będę urządzał wypadów na jakiekolwiek wsie, które są bardzo malownicze i godne spaceru czy dwóch, ale zdecydowanie mniej bezpieczne. Z tego też powodu nie będę poszukiwał możliwości podróży szutrem do Hamale, ale grzecznie wrócę do Ouagadougou i pojadę autobusem, z żołnierzami, do granicy w Paga.

Zła sytuacja polityczna w regionie zmusiła mnie do rezygnacji z bardzo wielu atrakcji, miejsc absolutnie wartych odwiedzenia. W samej Burkinie to Kraj Lobi, Gorom-Gorom, rezerwat hipopotamów koło Bobo-Dioulasso, pięknie zdobione domy we wsi Tiebele czy okolice Banfory. W Nigrze – słynne muzeum etnograficzne w Niamey. W Wybrzeżu Kości Słoniowej – Abidżan i Yamassoukro. Nie mogę z Ouagadougou pojechać do Beninu, bo napady na drogach. Z Togo zrezygnowałem ze względów finansowych (droga wiza, aby zobaczyć dwie czy trzy wioski podczas gdy w Ghanie pozostało jeszcze parę ciekawych miejsc).
Mam nadzieję, że nadejdzie taki dzień, kiedy po regionie będzie można śmigać we wszystkie strony bez sprawdzania bieżących raportów z ambasad. Być może ja tego doświadczę. A jak nie, to być może moja Córka. Bo region to przepiękny.

Na koniec wszystkim tym, którzy pomimo braku zdjęć zajrzeli do wpisu i więcej, przeczytali go od początku aż do tego miejsca, dedykuję cytat z Kazimierza Nowaka (tytułem ciekawostki): Starsze jednak prezentują otwarcie swe kobiece wdzięki i karmią dzieci, ukryte za plecami, co żadnej trudności im nie sprawia. W wielu szczepach umyślnie obciąża się piersi, aby potem, nie zdejmując dziecka z pleców i nie odrywając się od codziennych prac, móc je karmić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Anonimowi komentatorzy, przy 'Komentarz jako' wybierzcie - anonimowy. Dzięki.