środa, 21 sierpnia 2013

Żegnaj Czarny Lądzie

18 sierpnia, lotnisko Kotoka, Akra, 18:00

I tak oto kończy się kolejna afrykańska przygoda. Z tego tytułu kilka luźnych i dość luźno ze sobą powiązanych myśli:

W paszporcie odnotowane embarked. Odprawiony na kierunku Europa. Po mojej lewej stoi facet pożerający kurczaka. Ja też zjadłem kurczaka w lotniskowej restauracji. Ale tym razem z frytkami. Ot, powiew zachodniej mass-kultury. Szkoda, że kurczak powiewał rybą, a obsługująca mnie kelnerka też swoim entuzjazmem przypominała raczej śniętego okonia. Na koniec obraziła się za brak napiwku.



Na lotnisku, już w strefie transgranicznej, ruch niewielki. Dwa sklepy, dwa bufety, niebotyczne ceny. Większy i ładniejszy sklep podaje ceny w dolarach amerykańskich, wysysacz dewiz. Tabliczka czekolady, równowartość ok. 80 zł. I żeby jakaś super ta tabliczka. Gdzie tam, najzwyklejsza ze zwykłych. Ale udało mi się dostać magnes na lodówkę dla teściowej. Szukałem w dwóch krajach i nic. A na lotnisku Kotoka jest.

Pasażerów niewielu. Odleciał przed chwilą niewielki samolot do Lagos w Nigerii. Wcześniej większy do Dubaju. Podobno wieczorem zaczyna się ruch, kiedy przylatują samoloty z Nowego Jorku, Rzymu, Amsterdamu, Londynu, Johannesburga, Windhoek i oczywiście - Frankfurtu. Tak mówił mi kierowca, z którym dzisiaj jechałem. Dumnie prezentował swoje lotniskowe ID, Znam wszystkie loty, jestem licencjonowany na lotnisku – podkreślał. Jest sporo samolotów lokalnych, w tym z Kumasi i Tamale. Będąc w Tamale przemknęła mi przez głowę myśl, by do Akry polecieć zamiast jechać. Była to myśl chwilowa, szybko nadeszła i jeszcze szybciej poszła sobie. Bo przecież latanie to zbrodnia wtedy, kiedy spokojnie można jechać doświadczając mijanych miejsc, okolic, krajobrazów. Latanie jest dla bogaczy z podniesionymi ignoranckimi nosami. Warszawa to jednak co innego. Trudno oczekiwać, abym tam czymś pojechał. Czytałem dziś w gazecie, że samolot lecący z Tamale do Akry chyba w piątek (niemal pewne, że gdybym postanowił lecieć, leciałbym właśnie nim) złapał po drodze pożar silnika. Pilot jakimś cudem zdołał wylądować z powrotem w Tamale. Ale wszyscy byli niemal przekonani, że to ich ostatnie chwile. Pasażerów pozostawiono w Tamale bez żadnego pomysłu, jak by ich tu przetransportować do Akry. A ja jechałem bardzo wygodnym Yutongiem.


Wracając na lotnisko Kotoka, ciekawie wygląda kontrola bezpieczeństwa. Bramka brzęczy, kieszenie wypchane monetami, telefonem komórkowym, w spodniach pasek z metalową sprzączką. Ten, który mnie przeszukiwał, nawet nie sprawdził, co mam w tych kieszeniach. Laptopa nie musiałem ani otwierać, ani włączać. Wszystko na luzaka. Chociaż musiałem zdjąć skórzane klapki. Za to bacznie śledzony jest odbywający się właśnie mecz. Nie wiem kto gra, z kim, nie wiem. Ale wiedzą to dobrze pracownicy lotniska Kotoka. Wszędzie porozstawiane są telewizory.

Zupełnie inaczej wygląda hala odlotów, jeszcze przed odprawą paszportową. Tłok nie z tej ziemi. Ludzie nie mogą przejść, bo przewidziano dla nich za mało miejsca. W Warszawie większość pasażerów miała ze sobą walizkę na kółkach albo plecak. I tyle. Tutaj nie. W Akrze wszyscy taszczą wózki wypchane walizami, jakimiś worami. Nie mogą z tym przejść. Tu ktoś stoi, tam ktoś ucina sobie pogawędkę. Nie wiadomo kto stoi w kolejce to odprawy. A kiedy już wiadomo, kto stoi, to nie wiadomo do której. W którą stronę  właściwie ma zamiar się poruszać. Zresztą on sam nie bardzo wie, bo od pół godziny stoi za babą, która jednak nie leci do Dubaju, ale do Johannesburga.
I to wszystko mimo, że do hali lotniska wpuszczani są wyłącznie pracownicy i pasażerowie.

Lotnisko najlepsze lata, jak niemal wszystko w tym kraju, ma już raczej za sobą. Tabliczki informacyjne przyklejone niedbale taśmą klejącą, toaleta dla niepełnosprawnych i matek z dziećmi zablokowana jakimiś pudłami, tam kupka gruzu, tu jakieś kartony. Jak spóźniony Gomułka.

Namawiał mnie dzisiaj kierowca bardzo energicznie, żebym założył w Ghanie kopalnię złota. On oczywiście wchodzi ze mną w spółę i wszystko organizuje tu na miejscu. Ja tylko liczę kasę i kupuję kolejne jachty. Rzadko spotykany entuzjazm u Afrykanina. Entuzjazmu nie miały też w sobie pracownice recepcji w Airport View Hotel, kiedy oświadczyłem im, że nie zapłacę takiej kwoty, jakiej oczekuje ode mnie hotel. Od wczoraj wspominałem, że chcę rozmawiać z menadżerem. Tego nigdy nie było. Dziś polowałem na niego od rana. Też nie znalazł czasu ani chęci. Zestresowane dziewczyny nie wiedziały co mają zrobić. Skończyło się na tym, że zaproponowały 20 dolarów upustu. Ja odpowiedziałem, że zaakceptuję 40 dolarów. Zapłaciłem o 40 dolarów mniej, napisałem oświadczenie o powodach niezgody na zapłatę pełnej kwoty i na tym moja przygoda z hotelem zakończyła się. No prawie, bo hotelowy kierowca zawiózł mnie jeszcze pod terminal. Ale złośliwi byli, bo już dziesięć po dwunastej pukała kobieta, że chce posprzątać. Teoretycznie powinienem się wyprowadzić do dwunastej. Jeśli zostanę dłużej, zapłacę dodatkowo 55 dolarów. I tak byłem gotowy do wyjścia, więc wyszedłem. W hotelu nie było możliwości pozostawienia bagażu, więc wybrałem się na lotnisko. Tam też takiej możliwości nie było (chyba że za łapówę), a ja, nie chcąc z bagażem wędrować po mieście, spokojnie zostałem w terminalu na pozostałą część dnia.

Widok z tarasu Airport View Hotel - prestiżowa dzielnica Akry o nazwie Airport Residence Area



Ministerstwo Spraw Zagranicznych i Współpracy Regionalnej Ghany

Z samego rana podjechałem do Accra Mall na małe zakupy. Szukałem czegoś podarunkowego dla bliskich. I bardzo ciężko znaleźć cokolwiek produkowanego w Ghanie. Wszystko importują. A ja miałem ambicję przywiezienia czegoś stąd, a nie z Chin czy Indii. Zgrabne buteleczki ginu Savanna – z RPA. Z lokalnej produkcji dostałem suszone owoce w torebeczkach. I właściwie tyle. Nie dziwię się, że tak ssą te dolary na lotnisku, skoro wszystko sprowadzają z zewnątrz.

Zapomniałem w swoich wspominkach z Ghany napisać o jeszcze jednej sprawie – problemach z bieżącą dostawą energii elektrycznej. Przypomniało mi się, kiedy kobieta przy lotniskowej bramce próbowała trzy razy wydrukować listę pasażerów. Dwa razy w tym czasie wyłączono prąd. Po chwili oczywiście uruchamiał się generator lub prąd wracał do sieci. Niemniej cały proces drukowania trzeba było zaczynać od nowa. Problemy z dostawą prądu najpoważniej wyglądały w Tamale. W porze wieczornej prąd wyłączano na kilka minut co jakieś piętnaście minut. Było to bardzo uciążliwe, jak można sobie wyobrazić. Również w Kumasi wyłączono wieczorem prąd. Ale wówczas prezbiterianie uruchomili własny generator i problem został zażegnany. Infrastruktura przesyłowa Ghany jest już dość wiekowa. Pewnie to jedna z przyczyn takiego stanu rzeczy. Możliwe też, że najzwyczajniej w świecie wieczorami, kiedy prądu używamy najwięcej, po prostu go nie wystarcza. Nie sądzę, by ten biedny afrykański kraj posiadał rezerwy, które mógłby zainwestować w budowę nowych elektrowni czy linii przesyłowych. A brak elektryczności to trudności nie tylko dla Pasażera, ale też całej gospodarki przecież. W Polsce wiele mówi się o zbyt wysokim popycie na prąd (albo zbyt małej prądu podaży), co czasem obciąża nadmiernie sieci. Pojawiają się projekty budowy nowych elektrowni. Szczegółów nie znam, ale póki co prąd płynie, nikt go nie wyłącza. I oby tak było.

Lotnisko Kotoka – w samolocie linii Privat Air (Lufthansa), godz. 21:00

Odlot spóźnia się. Kapitan informuje nas, że czekamy na pasażerów, którzy utknęli gdzieś przy kontroli bezpieczeństwa. Kontrolerzy oczekują pewnie na gwizdek kończący oglądany właśnie mecz. Jednocześnie za oknem widzę pracowników lotniska niespiesznie ładujących do samolotu walizki. Rosły mężczyzna przerzuca pakunki na taśmę. Najpierw powoli wjeżdżają one do jednego luku. Po chwili z niego wyjeżdżają. Pewnie brak miejsca. Rosły mężczyzna powoli ładuje pakunki z powrotem na wózek. Przewożone są powoli do drugiego luku. Rosły mężczyzna, już znacznie wolniej, ponownie układa pakunki na taśmę. Po chwili wjeżdżają do drugiego luku. Bez nerwów, bez stresu. Jak to śpiewał Bob Marley (a rastafarianizm jest w Ghanie bardzo popularny) – Every little thing gonna be all right.

Żegnaj Czarny Lądzie. Masz swój urok, za którym będę czasem tęsknił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Anonimowi komentatorzy, przy 'Komentarz jako' wybierzcie - anonimowy. Dzięki.