niedziela, 18 sierpnia 2013

Ostatni etap

Akra, 16 sierpnia, piątek

W Kumasi niewiele zwojowałem. Ale też żadnych wielkich wojen nie planowałem. Przyjechałem, ze względu na opóźnienie, już prawie o zmroku, tak więc wyprawy na miasto nie były opcją. Natomiast dość wcześnie rano opuściłem hostel prezbiterian i skierowałem się na dworzec STC. Dzień wstawał, taksówki na mnie trąbiły, to już powoli ostatnie chwile na Złotym Wybrzeżu. Ale żeby mi udowodnić, że to jeszcze nie koniec, los spłatał mi kolejnego figla. Na dworcu STC dowiedziałem się, że do Akry dziś nie pojadę. Jak to? Brak miejsc. Ale wczoraj nie było możliwości kupna biletu. Tak, ale w Kumasi. Pasażerowie kupili bilety w innym mieście, w którym autobus rozpoczął trasę. No i wykupili wszystkie.

W drodze


Gdybym wiedział, że autobus jedzie z innego miasta, w ogóle bym się na niego nie porywał. W Ghanie jest oczywiste, że w autobusie STC wszystkie miejsca są wykupione. Dlatego bilety należy kupować z wyprzedzeniem. No i cóż… Nie chciałem spędzać kolejnej nocy w Kumasi. A że do Akry jeździ stąd wielu przewoźników, postanowiłem odszukać innego. Polecano mi VIP – firmę również obsługującą dość wygodne autokary. Metodą „pytaj ludzi i wybierz najczęściej pojawiającą się odpowiedź” kierowałem się do garażu tej linii. Ale nie dotarłem tam. Wcześniej trafiłem na lokalny dworzec obsługiwany przez prywaciarzy, a więc wszelkiej maści tro-tro i niewielkie autobusy. Od razu doskoczyli do mnie naganiacze. Poszarpali się o to, z kim mam jechać. Później zauważyłem, że szarpali się właściwie o każdego potencjalnego pasażera. Często szarpali samego pasażera, każdy ciągnął ją czy jego w swoim kierunku. Najciekawsze, że sam główny zainteresowany miał niewielkie szanse by w ogóle dojść do głosu. Cóż to jednak dla Pasażera, który słynie ze swego ciężkiego charakteru? Zabrałem głos i wykrzyczałem szybko, że tro-tro nie jadę. Jeden z naganiaczny, wściekły, obraził się i odszedł. Drugi już na spokojnie zagonił mnie do niewielkiego autobusu, sprzedał bilet, zapakował bagaż.

Żeby dojechać w jednym kawałku
"Zapakowane" w folię fotele w autobusach nie są niczym nadzwyczajnym, mimo że autobus swoje lata ma
Problem polegał na tym, że w autobusie siedziało ledwie kilka osób. A miał odjechać dopiero, kiedy będzie komplet. Na komplet czekaliśmy trzy godziny. I nie zrezygnował nikt. Wszyscy siedzieli grzecznie i oglądali afrykańskie budżetówki. Wydawało mi się nawet, że taki układ im odpowiada – świat się nie zawali jak dojadę kilka godzin później, a co pooglądam to moje. Tym razem film opatrzony był napisami w angielskim. Mogłem więc mniej więcej ustalić, jaki był temat toczącej się akurat między aktorami gorącej dyskusji. Mniej więcej, bo bohaterowie mówili tak szybko, że za tymi napisami nie nadążałem. Otóż okazuje się, że nie zawsze krzyczący i wymachujący na siebie rękoma ludzie się kłócą, o nie. Tutaj miałem przykład. Dwóch aktorów. Krzyczą strasznie, głośniki aż harczą. Żywo gestykulują. Oczy ukrwione, postawa bojowa, mięśnie napięte. Napisy: Jak się dziś masz? Odpowiedź: Bardzo dobrze, dziękuję. Co nie oznacza, że są filmy, w których się nie kłócą. Nie ma takich. A na pewno nie w autobusach. Zazwyczaj już w pierwszej scenie dochodzi do ostrego sporu. I on już później tylko się rozwija. Potem ktoś kogoś otruwa albo bije. W tym akurat filmie dwie baby pobiły trzecią babę. I rodzice tej trzeciej zastanawiają się skąd wziąć pieniądze na szpital, bo ofiara napadu jest w ciężkim stanie. I tak siedzą przez pół filmu na ławce przed domem i kombinują skąd je wziąć. Nie wiedzą. W końcu żona mówi do męża, że może pójdzie pożyczyć od brata skoro jego córki pobiły ich córkę. Mąż, zatroskany, odpowiada – ale przecież wiesz, że żona mojego brata nie lubi mnie i jest dla mnie jak lwica. No coś niesamowitego.

Najlepszy bar na dworcu - Czas Boga
Wyprzedził nas Jeśli Bóg mówi tak
A także Bóg pierwszy
Moc Ducha Świętego też okazała się szybsza od naszego autobusiku
I ruszyliśmy w drogę naszym wesołym autobusem. Jeszcze na dworcu wsiadł kaznodzieja. Powiedział co miał do powiedzenia, zebrał kasę i wysiadł na przedmieściach Kumasi. Tam wsiadł kolejny. Ten już miał więcej do powiedzenia, był bardziej żywiołowy i nie widziałem, żeby zbierał pieniądze. Nagrałem część jego kazania, żeby pokazać Czytelnikowi, kto to jest kaznodzieja na Złotym Wybrzeżu, ale ze względów technicznych filmem podzielę się pewnie dopiero po powrocie do Polski.

Trochę się zdziwiłem, bo dość długi odcinek drogi pozbawiony był asfaltu. A to jednak główna droga północ-południe. Teren wyglądał jak przygotowany to budowy dwupasmowej drogi, ale żadnej budowy nie było. Żadnych maszyn, materiałów, nic. Tu jednak nie jest niczym nadzwyczajnym niedokończona inwestycja. Rzadziej trafiają się te wykończone od a do z.

Widziane w drodze:


Typowy sklep z oponami. Wszystko wywalone na chodnik. Nie tylko 'oponiarze' tak robią, to powszechna praktyka. Idąc chodnikiem dowolnego miasta czy miasteczka w Ghanie można się potknąć nie tylko o oponę, ale też stolik czy krzesła, worki z jakimś żwirem, akumulatory, jakieś rury. Moje ulubione to sklepy z lodówkami. Jedziesz sobie i widzisz ze dwadzieścia stojących w błocie i mokrych od deszczu lodówek. Nic tylko brać.


Nie tylko metodyści, ale i muzułmanie postanowili zaznaczyć swoją obecność w przestrzeni publicznej.

Już pod wieczór dojechaliśmy do stolicy Ghany, Akry. To mój ostatni etap. Z Akry wylecę samolotem. Koniec z autobusami, koniec z tro-tro. Miałem nadzieję, że koniec też z ryżem z kurczakiem – wczoraj zjadłem jego ostatnią porcję. A to dlatego, że dwie ostatnie noce, nie bez wewnętrznej walki z samym sobą, postanowiłem spędzić w hotelu trochę wyższej klasy. Wybrałem Airport View Hotel, trzy kroki od lotniska. Główne zalety:
- pierwszy raz od trzech tygodni miałem uzyskać dostęp do ciepłej wody
- pierwszy raz od trzech tygodni miałem spać w czystej pościeli
- pierwszy raz od trzech tygodni miałem być w stanie (ze względów psychologicznych i epidemiologicznych) usiąść na muszli sedesowej
Te pierwsze razy skłoniły mnie do wybrania tego miejsca.


Co prawda szału, jeśli chodzi o pokój, nie ma. Bo to jednak jeden z tańszych hoteli swojej klasy. Ale, przyznać trzeba, łazienka czysta, ciepła woda. Wszystko jak należy. W łazience. Ogólnie rzecz biorąc nie zgadzało się najważniejsze. Nie było wi-fi, a to ze względu na jakąś awarię, która podobno jest naprawiana. Chwilami się pojawiało, ale po chwili znowu znikało. Ciężko tak funkcjonować.

Za oknem odgłos startujących z położonego blisko lotniska samolotów. Uwielbiam atmosferę podróży. A wszelkiej maści lotniska, dworce i porty w szczególności. Takie moje małe zboczenie. Kiedyś zostanę bezdomnym i zamieszkam na Centralnym ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Anonimowi komentatorzy, przy 'Komentarz jako' wybierzcie - anonimowy. Dzięki.