czwartek, 22 sierpnia 2013

Pożegnanie z Afryką

Tym razem pozdrawiam Czytelnika znad jeziora Wonieść, Pojezierze Leszczyńskie. Po trzech tygodniach powróciłem do bliskich, za którymi, co tu dużo mówić, zdążyłem się stęsknić. Kiedy wysiadłem z pociągu w Lesznie, zobaczyłem biegnącą w moim kierunku dwuletnią Córkę. Widok bezcenny.

     



Podróż powrotna upłynęła w miarę sprawnie. Do Frankfurtu doleciałem bez komplikacji. Wysiadających z samolotu pasażerów "powitali" u samego wyjścia funkcjonariusze policji federalnej. Wybierali afrykańskie rodziny z dziećmi i żądali okazania dowodu na prawo pobytu w Niemczech. Nie była to wszak odprawa graniczna, która znajdowała się paręset kroków dalej. Stawiam tezę, że zadaniem policjantów było niedopuszczanie potencjalnych azylantów do formalnej granicy. Zgodnie z jedną z interpretacji Konwencji ds. Uchodźców oraz prawa europejskiego, tak wspieraną przez rządy Europy Zachodniej, prawo do wniesienia o udzielenie statusu uchodźcy lub azylu ma osoba, która dotrze do punktu granicznego. Oczywiście takiej osoby odesłać już nie można, przynajmniej do czasu rozpatrzenia wniosku, co z odwołaniami może trwać nawet kilka lat.

We Frankfurcie około trzy godziny oczekiwałem na samolot LOT-u do Warszawy. Mogłem polecieć nieco wcześniej Lufthansą, ale przy porównywalnych cenach staram się wybierać polskiego usługodawcę, który płaci podatki w naszym kraju. Taka zasada Pasażera. W Warszawie do załatwienia miałem parę spraw, po czym wsiadłem w pociąg EIC Fredro w kierunku Wrocławia. Odjechałem z opóźnieniem piętnastu minut, dojechałem do Leszna z opóźnieniem minut dziesięciu. Można wybaczyć - to akademicki kwadrans. Trasa ta będzie naprawdę przyjemna, kiedy linia na południe od Poznania zostanie wreszcie wyremontowana. Teraz pociągi wleką się tam strasznie.

Zakończyła się moja afrykańska przygoda. Odwiedziłem bardzo ciekawe i urodziwe miejsca. Spotkałem wielu interesujących i zdecydowanie przyjaznych ludzi. Niektórych udało mi się poznać lepiej, innych słabiej. Ale każda z tych osób, każde z tych miejsc, każda porcja ryżu z kurczakiem czy wołowiną, wreszcie każda porcja antybiotyku przeciw czerwonce czy Malarone przeciw malarii - to wszystko złożyło się na mozaikę, która stała się ważnym życiowym doświadczeniem. Doświadczeniem, które po raz kolejny przypomniało mi, że tę planetę dzielimy z innymi narodami, kulturami i mentalnościami. Nie mniej cennymi niż nasze i nie bardziej cennymi niż nasze. Innymi, a przez to ciekawymi. I na pewno wartymi poznania. Pastor z Cape Coast, S. i jego rodzina, kierowca, który chciał wejść ze mną w spółę - stali się moim Złotym Wybrzeżem.

Wiele miejsc musiałem wykreslić z mojej listy. Niestety. Zadziałały polityka, klimat, choroba. Niemniej z całą pewnością wyprawa warta była świeczki. Każda jedna jest. Dlatego warto planować kolejne. Bo każdy dzień to kolejna przygoda. I jeśli z takim przeświadczeniem budzimy się o poranku - jesteśmy we właściwym miejscu i o właściwym czasie.

Ta wycieczka była pierwszą jaką opisałem na założonym niedawno blogu. Ale nie była pierwszą, jaką odbyłem. Afrykę odwiedziłem kilkakrotnie i to nie moje ostatnie słowo. Choć pisząc te słowa spoglądam w twarz dwuletniej dziewczynki, która czeka na swoją możliwość poznania otaczającego nas świata. Myślę, że też moim zobowiązaniem wobec niej jest sprawić i pomóc, by pewnego dnia moja latorośl mogła napisać na swoim blogu: to nie moje pierwsze i nie ostatnie słowo. I tego dokonamy. Dlatego kolejna wycieczka będzie wyprawą rodzinną. Dla mnie może mniej egzotyczną, ale jakże ważną dla dziecka, które po raz pierwszy wsiądzie w samolot.

Kończąc ten rozdział opowieści chciałbym podziękować Czytelnikom, którzy śledzili moje słowa, moje obserwacje. Cieszę się, że udało mi się zainteresować tym co piszę całkiem pokaźne grono osób. Statystyki, o ile można im wierzyć, mówią, że dołączyło Was trochę podczas ostatnich trzech tygodni. Będzie ogromnym sukcesem, jeśli zostaniecie ze mną jeszcze chwilę. Bo nie tylko to co dalekie jest piękne i ciekawe. Czasem wystarczy wyjść z domu i rozejrzeć się, aby dojrzeć piękno otaczającego nas świata, zbudowanego dla nas przez wielu wspaniałych ludzi, którzy tworzyli historię.

Dzisiaj listonosz z Kościana przywiózł do Dębca starą figurkę Ashanti. O, ta paczka chyba z daleka - rzucił. Oj z daleka. Ponad sto lat temu wioskowy artysta wyrzeźbił ją do celów spirytualnych. Czy on podejrzewał, że trzy pokolenia później figurka znajdzie się w dalekim i nieznanym kraju nad Wisłą? Pewnie nie. Bo nie wszystko da się przewidzieć. I to jest piękne. Wszystkim szerokiej drogi życzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Anonimowi komentatorzy, przy 'Komentarz jako' wybierzcie - anonimowy. Dzięki.