piątek, 2 sierpnia 2013

Duch Ashante

Ponad trzysta lat temu Okomfo Anokye, kapłan fetyszysta, wsadził w ziemię dwa ziarna. Jedno z nich zakiełkowało – w Kumasi. W ten sposób miejsce stało się stolicą potężnego z czasem królestwa ludów Ashante. Brytyjczycy zdołali przełamać opór dzielnych wojowników dopiero na przełomie XIX i XX wieku, zajmując Kumasi na jakieś pięćdziesiąt lat.


I być może właśnie dlatego, że Kumasi stanowiło część brytyjskiej kolonii zaledwie kilkadziesiąt lat, nie jest to miejsce jakoś szczególnie porywające swoim post-kolonialnym charakterem. Znacznie bardziej czarująca pod tym względem była rybacka osada Elmina. Przyjechałem tu, by poczuć historię i bogate tradycje ludu Ashante. Ludu, który zdołał zbudować w plemiennej Czarnej Afryce potężne i rozległe imperium, zdolne przez długi czas opierać się europejskiemu najeźdźcy, dysponującemu bronią palną. Tej tradycji i historii nie poczułem. Dzisiejsze Kumasi to miasto zatłoczone, zanieczyszczone spalinami, zakorkowane. Mnóstwo tu szpetnych pseudo-nowoczesnych budynków.





Czytałem wcześniej, że mieszkańcy miasta dumni ze swego dziedzictwa wciąż odrzucają stroje na wzór zachodni, nosząc tradycyjne szaty. Takich osób spotkałem ledwie kilka. Nie pokusiłem się też o dłuższą wycieczkę pod pałac króla Ashante. Budynek pochodzi z lat 70. zeszłego stulecia, nie może więc prezentować sobą szczególnej wartości architektonicznej.

Ale właśnie ten tłok, ten kicz, ten chaos. Klaksony, spaliny, ścieki spływające ulicami, typowe garkuchnie serwujące ryż – to wszystko to właśnie Afryka. Niejedna osoba pyta mnie gdzie lwy, dżungla, chatki kryte słomą? Złote Wybrzeże ma parę parków, w których lwy podobno występują. Podobnie jak hipopotamy czy żyrafy. Ale nie jest to najszczęśliwsze miejsce na safari. Pod tym kątem polecić trzeba wschodnią albo południową część kontynentu. Spędziłem parę lat temu kilka dni w Parku Krugera w RPA. Safari było niesamowite. Jeśli ktoś chciałby odwiedzić dżunglę, to pewnie trzeba podjechać nieco bliżej równika, jak najbliżej Kongo, choć i w Ghanie są piękne lasy. Gliniane chatki z dachami krytymi słomą czy palmą? Są. Ale na Złotym Wybrzeżu w miejscach nielicznych, raczej jako takie trochę skanseny. Widywałem takie chatki w Gwinei, nawet w Senegalu, choć mniej licznie. Nie możemy przecież oczekiwać od cywilizowanych ludzi, żeby żyli jak ich dziadkowie. Nas też nikt do drewnianych chałup nie zagania prawda? Afryka jak każde inne miejsce ma prawo do rozwoju, nawet chaotycznego i hałaśliwego. I dzisiejsza Afryka to właśnie korki, brud, tłok i kiczowate budynki z betonu. Ale też klimatyzowane autokary (na wybranych trasach), jako taki dostęp do internetu (będąc w Gwinei nie miałem go wcale), asfaltowe drogi (te główne, poza nimi nadal dominują gruntowe). W kawiarence internetowej w Cape Coast widziałem masę dzieciaków przychodzących z bud i szałasów ze swoimi laptopami.




Po lewej na poboczu wózek z owocami; właściciel wyleguje się na chodniku pod murem



Moim celem jest zobaczyć, poczuć i pokazać nie Afrykę rodem ze Stasia i Nel czy filmów promocyjnych dla turystów. Choć w najbiedniejszych regionach kontynentu być może rzeczywistość ma jeszcze z tym obrazem wiele wspólnego, zwłaszcza na wsiach. Pokazując Ghanę pokazuję ją taką, jaką jest na co dzień. Może mniej to obrazkowy widok, może mniej bajeczny. Ale bardziej prawdziwy. A zapewniam, że i rzeczywistość tutejsza jest bardzo egzotyczna. Wśród tych taksówek, straganów, budynków i banków krąży duch Ashante. Jestem tego pewien.

A schodząc na chwilę na ziemię raportuję, że już przed piątą obudziło mnie jakieś wredne ptaszysko, które tak konsekwentnie i tak wytrwale skrzeczało, że musiałem się poddać przeklinając w duchu ten element tutejszej fauny.

Prezbiteriańskie schronisko
Obowiązkowe wyposażenie pokoju

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Anonimowi komentatorzy, przy 'Komentarz jako' wybierzcie - anonimowy. Dzięki.